Koniec z jeździectwem?

Bo konie to mimo wszystko dość fajny nałóg 😉
busch   Mad god's blessing.
15 września 2014 17:55
To widzę, że naprawdę jestem jakimś ewenementem, bo ja nadal zupełnie nie tęsknię. Wręcz przeciwnie, czasem testowo wchodzę na dział koński na forum i nadal mnie totalnie odrzuca 😁.

wendetta, bieganie ogólnie zdaje się być raczej w tym nudniejszym spektrum sportów 😉. Ja też myślałam, że nie dam rady utrzymać aktywności fizycznej, bo będzie mi nudno. I faktycznie sporo sportów mnie nudzi, ale HIIT-y pokochałam. Nie można się nudzić jak właśnie zastanawiasz się, czy zaraz dostaniesz zawału z wysiłku 😁
To nie kwestia przesytu, ani "trawy za płotem zieleńszej". Ani domniemanego szczęścia.
U mnie to kwestia proporcji wkładu energii, pracy do rezultatów. Właśnie zbyt długo i zbyt radośnie żyłam sobie szczęściem "końskim". Tym łatwiej, że w koniach zanurzona.
Doba ma 24 h i pokłady energii nie są niezmierzone. Co przeznaczam na 1 - nie przeznaczam na 2,3. A wyraźnie byłoby to o wiele bardziej pożyteczne, możliwe, że dużo cenniejsze.

Długo wystarczała mi frajda i czysta satysfakcja. Już nie. Potrzebuję namacalnych rezultatów, wobec faktu, że wkrótce nadejdzie czas emerytury, takiej biologicznej, ani się obejrzę.
Rzucenie koni, byłoby taką decyzją qwasi-emerytalną 🙁 Może przedwczesną, ale przecież wszyscy kiedyś mówią pas (o ile dożyją 🙂😉 Żal wielki, że nie zrealizowałam ambicji. Nie zrealizowałam, bo kiedyś... ich nie miałam, wyłącznie cieszyłam się końmi. A gdy się obudziłam, że jednak jakiś konkretny zapis by się przydał, jak na nakład zaangażowania, to już czasy się zrobiły bardzo konkurencyjne, takie, że w każdej dziedzinie trzeba wkładać 100%. Mam jeszcze kilka ważnych rzeczy do zrealizowania, coraz poważniej o tym myślę, a żeby się tym zająć, potrzebuję czasu, energii, wolnej głowy i... wolnej duszy 🙂 Dlatego, Magdzior, powiedziałabym PAS tak totalnie, z dnia na dzień. Ew. rozwojem jeździeckim dzieci może zająć się mąż. Jeszcze nie teraz, jeszcze mam czas do namysłu, do "przymiarek", przygotowania się gdzieś do maja.
Nagle zatęskniłam za życiem bez stajni. Którego w zasadzie nie znam.
halo, to spróbuj pożyć bez koni. może się okaże, że już nie są takie ważne, a może jednak przeciwnie.
Może to życie, za którym tęsknisz wcale Ci się nie spodoba.



A ja teraz mam taki czas, że mam namiastke tego życia bez mojego konia (bo bez innych koni jak najbadziej moge życ. I bez jazdy tez). I sprawdzam siebie, czy mi to pasuje czy nie. Na razie troche odetchnełam, bo "czego oczy nie widzą.." - ktoś inny się nim opiekuje. Z drugiej strony nikt nie zajmie się nim tak jak ja, na myśl o oddaniu go gdzies na stałe przeszywa mnie dreszcz. Z trzeciej strony to za czym tęskniłam - wyspać sie rano, nie musiec codziennie rano jechac do stajni- okazało się kompletną nudą i beznadzieją. Na odpoczynku jestem w stanie spędzic jedno przedpołudnie, nic poza tym. Za koniem tęsknie przeokrutnie.
Wiem też że poświęciłam wiele ważnych rzeczy dla koni i nie był to trafny wybór.
Wiem też że dzięki koniom jestem tak silna, że nic mnie już nie złamie.
Wiem jednak, że niedługo braknie mi siły na to zeby cały dzien- dzień w dzień- kręcił się wokół koni.
Ale też że te sytuacje (możliwie najgorsze scenariusze dla własciciela konia) sprawiły ze w momencie gdy nie mam nic- ani nadziei ani pieniędzy mogę odbić się od dna. W kazdym razie mam nadzieje ze to już jest ten moment odbijania się od dna  😉
Kiedyś trudne sytuacje kończyły się depresją i rezygnacją, nie pamiętam zebym kiedykolwiek włożyła tyle wysiłku w walkę o cos, co teraz. I widzę ogromne efekty, które jednak mogą być niewystarczające.

Nie wiem tylko jaki zrobić bilans tego wszystkiego. Gdybym sprzedała konia, to jestem w stanie odciąc się zupełnie od koni, wiem to. Ale sprzedanie/oddanie go to bedzie najgorsza decyzja w moim życiu- i też to wiem  🤔
dempsey   fiat voluntas Tua
16 września 2014 10:28
A ja jestem w takim fajnym stanie zawieszenia. Tzn. ogólnie nie lubię stanów zawieszenia, ale tym razem jest OK.
Mój własny osobisty koń wziął i opuścił ten padół, trzy lata temu.  Ten fakt stał się wyzwalaczem najrozmaitszych zmian w moim życiu, były one bardzo istotne i bardzo burzliwe, część z nich również bardzo bolesnych.
Teraz jestem w nowym rozdziale życia i konie są tu ze mną 🙂 o dziwo. Nie mam po nich kaca.

Mam sytuację idealną. 10 min autem z mojego domu stoi koń,  z którym mogę omalże robić co chcę. Jeśli mi się chce 🙂 oraz jeśli znajdę czas. A jeśli nie, to on szczypie trawę. Koń nie jest mój, ale mam plenipotencje. Bardzo go lubię i cenię.
Drugi koń jest też na wyciągnięcie ręki i czeka na moje działania, choć jest dla mnie zdecydowanie mniej atrakcyjny jeździecko.
 
Na wyciągnięcie ręki mam moje małe marzenia o szalonych startach w L klasie uj. na starość 😉
Na wyciągnięcie ręki mam możliwość rozwijania jakiegoś tam pomysłu na te konie.
Mam też fun, gdy już wsiądę czy zacznę pracować.
I w ogóle wszystko mam.
Oprócz wewnętrznej presji 🙂 (no i może oprócz nadmiaru czasu).
Przedziwne, ale ....chwilo, trwaj.
dempsey witam w klubie 😉 mimo, ze do stajni mam dalej, to reszta sie zgadza 🙂 byle nie zaczac sie zapetlac we wlasnych ambicjach i bedzie dobrze😉
O, to ja też właśnie od paru tygodni jestem w takim stanie. Zajęłam się mocno pracą i ogólnie pojętym rozwojem, nie mam czasu na konia w tygodniu. Jeździ na nim bardzo dobry jeździec. Na początku miałam straszną spinę i wyrzuty sumienia, codziennie myślałam o tym, jaką jestem złą właścicielką. Teraz sobie myślę, że mam tego konia już 6 lat, pewnie jeszcze z 15 będę go miała - nie można być cały czas na pełnych obrotach no.. Muszą być okresy, gdzie ten koń schodzi na drugi plan. Dla mnie zaczyna to być w porządku, przy założeniu jednak, że ma najlepszą możliwą opieką (duże pastwiska, czyściutki boks, dobre żarcie, ruch pod ogarniętą osobą ewentualnie) i jest blisko mnie, bo 15 minut samochodem. Na razie w ogóle mnie nie ciągnie do stajni, może coś mnie ruszy na zimę, bo lubię sezon halowy 😉
Ja od długiego czasu mam bardzo dziwną sytuację - z jednej strony nie jeżdżę na moim koniu (od kilku lat głównie są tylko spacery w teren, a od prawie roku zupełnie nic, przez nawracająca kontuzje), z drugiej strony konie są moją codzienną pracą.
I przez te ostatnie lata czuję jakbym zerwała z jeździectwem. Nie brakowało mi jazdy na moim koniu, mogłam nawet pare tygodni nie być w stajni i mi to nie przeszkadzało (ale wiem, że ma świetną opiekę, padoki, stado itd). Często jeździłam tylko po o by zrobić jej kopyta i tyle.
Ale ostatnio wróciła chęć jazdy na własnym koniu, przebywania z nim więcej, zwykłego bywania w stajni.. teraz się leczymy i póki co odpukać od kilku dni jest czysta i myślę, że jeśli jej zdrowie pozwoli wrócę do jazdy na niej a także do jakichś treningów. Nie wiem czemu nagle się to tak zmieniło, ale przez długi czas mi tego nie brakowało.. I nie chodzi tu o to że teraz się nudzę więc chcę coś robić ze swoim koniem - wręcz przeciwnie, czas mam wypełniono intensywnie, a kasy na treningi miałam więcej pare lat temu niż teraz.

Więc nie było to faktyczne zerwanie z jeździectwem, bo cały czas jeżdżę a konie widzę na co dzień, ale takie miałam odczucie. Dziwne to. Ale miłe to uczucie znowu chętnie jeździć do stajni.
edit: decyzja podjęta, kończę 🙂 dzięki za pomoc
[img]/forum/Themes/multi_theme/images/warnmute.gif[/img] całkowita edycja posta
Ktoś   Dum pugnas, victor es...
07 października 2014 21:31
a) zadbać o swoją naukę, nauczyć się dobrego zawodu i jako dorosła wrócić do jeździectwa,
b) szybko wyjść za mąż za bogatego księcia z bajki 😉
c) podrzucić rodzicom skuteczny pomysł jak szybko dorobić się kasy 😀 I problem rozwiązany.

No co? Przed chwilą przeczytałam (niezawodna Dzionka), że jak można "prorokować", że za 3 lata nie będzie nas stać na wypaśne przedszkole? Przez 3 lata tyle się może zmienić, że na kasie będziemy spać - i nie wolno "podcinać sobie skrzydeł".

Jeszcze parę pomysłów bym podrzuciła, ale, hmm... nie są legalne. I niemoralne. Typu skok na bank.
d) poszukać układu jazda za pomoc przy koniach

Poza tym, jak wcześniej jezdzilas na tym kucyku? Bo przecież kucyki mniejsze, ale nie darmowe
Cóż halo, ja tak robię - jak mi źle w życiu to szukam rozwiązania, a nie biadolę na forum w formie pseudofilozoficznych wywodów nad tym, jakie to życie ciężkie. I tak, jak by mnie nie było stać na konia, to bym go sprzedała/wysłała na łąki i wzięła się za swój rozwój zawodowy. 
No, raczej. 3 lata temu ledwo wystarczalo mi na utrzymanie, kazda choroba przyprawiala mnie o bezsenne noce - bo za co kupic leki np, a z jezdziectwa mialam rezygnowac zupelnie. Sprzet sprzedalam zeby wyzyc.
Dzisiaj mam juz odkupione nawet symboliczne dla mnie siodlo i jezdze. Na swojego w sumie tez mnie stac, tylko czasu niewiele, wiec kupno odkladam🙂
Dzionka, nie wątpię w twoje pasmo sukcesów. Twoje pozytywne nastawienie do wszystkiego mi imponuje. Też bym chciała być przekonana, że nikt nikogo nie zdradza i KAŻDY może się dorobić fortuny. Ale gdybym tak uważała, wbrew wszystkiemu co widzę - to faktycznie potrzebowałabym wybrać się (do ciebie?) na terapię.
Bo chyba adekwatne postrzeganie rzeczywistości jest jednym ze wskaźników zdrowia psychicznego?
W życiu są blaski i cienie, różne wybory, różne wartości, okazje mniejsze i większe, okresy boomu i kryzysy... Owszem, szanse są zawsze. Z realizacją szans - dużo zależy od człowieka, ale nie wszystko. Szansy nie ma tylko na nieśmiertelność.
Może dla ciebie życie jest leciutkie jak morska pianka. Dla mnie nie. Jest barwne, jest bogate - ale nie leciutkie. Nie jest też leciutkie dla nikogo, kogo znam w rzeczywistości.
kujka   new better life mode: on
09 października 2014 07:17
halo, niczyje nie jest leciutkie. Ale mysle ze lzej zyje sie optymistom, niz osobom rozkladajacym wszystko na czynniki pierwsze, rozpamietujacym decyzje i czyny, kminiacym "co by bylo gdyby", filozofujacym bez sensu wtedy, gdy trzeba dzialac i podejmowac decyzje.

Dzionka po prostu afirmuje swoje zycie, moze to bywac czasem wkurzakajace, ale uwazam ze jest w tym mistrzem i jest to zrodlo wielu jej sukcesow. Ja cicho podpatruje i probuje tak samo, bo widze same dobre strony takiego zycia.
A ja się nauczyłam, żeby się nie martwić na zapas, tylko "iść z falą", cieszyć się tym, co mam teraz i nie myśleć o przyszłych problemach 😉 Nikt z nas nie jest Nostradamusem, nie wiemy, co się stanie jutro, a co dopiero za rok, pięć dziesięć.
Rok temu miałam totalnie rzucić jeździectwo, w ogóle na revoltę nie wchodzić, zająć się innymi sprawami. Nie jeździłam chyba 6 miesięcy. Nie miałam ani kasy, ani chęci. W międzyczasie robiłam co innego - wyłączyłam myślenie na zasadzie "o Jezusie z Maryją, czemuż to ja nie jeżdżę, dlaczego, jaka to tragedia" itp. Po prostu od tak - słonko świeciło, ładna pogoda - zrobię dzisiaj coś miłego, przyjemnego. Może nie był to naj-naj-szczęśliwszy okres w moim życiu, ale też nie był smutny i miałam czas ochłonąć, przemyśleć - po prostu, od tak sobie normalny czas i w sumie bardzo dobrze mi zrobiła ta cała przerwa 😉
I wiecie co? Odkąd przestałam się zamartwiać, hodować w sobie ciśnienie, odkąd zaczęłam po prostu delektować się małymi, normalnymi rzeczami, wszystko zaczęło mi się układać, dokładnie tak, jak chciałam do lat, o co walczyłam od lat i co najlepsze - wszystko mi się poukładało SAMO.
I nie - nie wymuszam w sobie sztucznego, pozytywnego nastawienia. Po prostu staram się sprawić, aby te "cienie" życia były najmniej istotnym elementem w moim życiu. Poza tym - wszystko, co złe, wszystko, co tak mocno w przeszłości żałowałam - w ostateczności przyniosło spoooro dobrych zmian na lepsze.

wiki15, wnioskuję, że jesteś bardzo młodziutka - szmat czasu przed tobą! I jeździectwo to taki fajny sport, że jak będziesz miała rok, pięć, czy nawet dziesięć lat przerwy - to nic się nie stanie 🙂 Serio 🙂 W twoim wieku możesz sobie na takie przerwy pozwolić. Wiem, że może cię to bardzo boleć, że być może będziesz mocno tęsknić. Ale może to znak, abyś się skupiła na edukacji, życiu zawodowym, poukładała inne sfery swojego życia. Ja swojego pierwszego konia kupiłam 11 lat od pierwszej lekcji jazdy konnej, a marzyłam jeszcze o nim całe dzieciństwo. Przez tyle lat myślałam, że NIGDY go mieć nie będę. Tak samo zawody - jednego roku był moment, że prawie w ogóle bym rzuciła jeździectwo, bo kasy i konia brak, a następnego roku - śmigałam krosówki, wygrywałam rozetki i jeździłam 10 koni dziennie. Życie jest bardzo przewrotne, nigdy nie wiesz, co się jutro stanie. Nie masz konia dziś - nie przejmuj się. Masz naprawdę całe życie, aby wrócić do jeździectwa. Zobaczysz, kiedyś jeszcze będziesz się śmiała z tych przepłakanych nocy 😉
.
halo, wydaje mi się, że rozmijamy się w tym, co oznacza dla nas "adekwatne postrzeganie rzeczywistości" - bo wg kogo adekwatne? Dla mnie zupełnie realnym jest to, że w związku ludzie nigdy siebie nie zdradzą oraz to, że tak młoda osoba jak Idrilla, która jest na początku swojej drogi zawodowej i mieszka w dużym mieście w ciągu 3 lat na tyle się rozwinie, że będzie ją stać na przedszkole za 1200 zł (a nie jacht za milion dolców). Także realne wydaje mi się to, że jak kogoś teraz na stać na konia, to za kilka lat, po włożeniu w to wysiłku, będzie go na to stać. Ja chyba po prostu wierzę w ludzi i wierzę w siebie. Owszem, mam kryzysy, dość często narzekam i raz na jakiś czas albo ktoś z mojego otoczenia albo ja zachowamy się kijowo - tylko co z tego, skoro ogólnie życie jest super i może wyglądać tak jak byśmy chcieli, mniej lub bardziej? I według ciebie i według mnie życie jest barwne - kwestia zupełnie innych barw, w jakich je widzimy 😉

kujka, oo, miło mi się zrobiło 🙂! Chociaż akurat tutaj wydaje mi się, że jesteśmy do siebie podobne - ty też nie biadolisz tylko bierzesz sprawy w swoje ręce, przychodzi mi do głowy nawet kilka obszarów, w których widziałam cię w akcji - no i masz tego wymierne efekty.
Zacznę się od Was uczyć, naprawdę. Bo ja z tych rozbijających wszystko na części pierwsze. Nie wiem w którą stronę się odwrócić i co zrobić, żeby było dobrze. 🙁 Mimo chęci do jeździectwa, gdzieś tam w głębi duszy odzywa się taki głosik mówiący, że to nierozsądne, nierentowne i mogłabym zainwestować czas w coś bardziej dla siebie, gdzie zobaczę lepsze efekty włożonej pracy...
Ale może to tylko kryzys i zaraz przejdzie.
Sankaritarina, ale co w tym złego? Może faktycznie tak jest, że masz mniejszy lub większy kryzys. Nic na siłę. Ja teraz na przykład jeżdżę tylko w weekendy, czasem raz w tygodniu. Zajęłam się po prostu czymś innym, przecież mamy do tego prawo. Cały zeszły rok jeździłam bardzo intensywnie, ponad pół wakacji spędziłam z koniem na różnych wyjazdach - teraz mówię pas i nie mam wyrzutów sumienia. Może na siłę się męczysz, a coś co sprawi ci przyjemność czeka gdzieś blisko na odkrycie 🙂? Nie wyobrażam sobie być tak na maxa wkręconym w konie całe życie, to nie dla mnie.
Dzionka, kujka, ja Was podziwiam, że ...chce się Wam dyskutować 😁.
No wlasnie, jezdziectwo to nie jest przeciez zaden przymus moralny?
skoro komus nie sprawia to przyjemnosci, no to zwyczajnie w swiecie trzeba sobie odpuscic, to nie jest zaden wyznacznik satysfakcjonujacego zycia 🙂
ja tam staje murem za dzionka, tez jestem z tych zmieniajacych otoczenie/warunki/srodowisko kiedy cos mi nie pasuje 😉
Ja też rozbijam wszystko na części i podchodze zbyt pesymistycznie, ale hurra optymizm też nie jest dobry (nie mówię, że ktos tu jest hurra optymistą bo nie znam osobiście dziewczyn 😉 ), pewna doza niepewności co do jutra urealnia. Poza tym czasem trzeba się zmierzyć z faktami - typu, zdecydowałam się na taki i taki zawód, może przy nim wygenerować tyle i tyle pieniędzy - i żyć adekwatnie do tego (czyli np nie kupuję konia, na którego mnie nie stać). Złudna nadzieja, że za rok będzie się miało miliony jak dla mnie wcale nie motywuje. Ale pozytywna myśl, że można się rozwijać, dzięki czemu - stajac się coraz lepszym w swoim zawodzie - jest nadzieja na lepsze zarobki, jest ok.
Cóż, jak to mawiał Henry Ford "If you think you can do a thing or think you can't do a thing, you're right". Przecież każdy jest odpowiedzialny za własne życie i zna własne ograniczenia (albo przynajmniej lubi jest sobie stawiać). Nikt nie każe mu słuchać rad z forum. Tak jak ja nie słucham życiowych mądrości halo, tak ktoś nie musi słuchać mądrości Dzionki i kujki 😉 Nie ma przymusu. Wybór to piękna rzecz.
Averis, no pewnie, że tu nie ma co dyskutować - niech każdy we własnym sumieniu rozważy czy jest szczęśliwy z takim podejściem do świata jakie ma. Jeśli nie, to może warto coś zmienić (podejście albo coś w tym życiu). Edit: o właśnie, dla każdego co innego. Jak komuś bezpieczniej i wygodniej niczego nie zmieniać tylko psioczyć na ten kraj/tych ludzi/ten świat, to ok.

branka, no pewnie, bo tu nie chodzi o złudne nadzieje i tkwienie cały czas w tym samym. Chodzi raczej o to, na ile wierzymy, że możemy osiągnąć to czego chcemy i jaki mamy na to PLAN. Jeśli chcesz zostać w swoim zawodzie i rzeczywiście jest on mało opłacalny, to nie ma co się frustrować aspektem finansowym tylko cieszyć jego fajnymi stronami - tak ja bym pewnie zrobiła.

I ja naprawdę szczerze wierzę, że jesteśmy kowalami swojego losu. Już tu pewnie przytaczałam ten przykład, ale jest dla mnie jakiś symboliczny, choć dość błahy. Mój brat całe LO mówił, że kupi sobie TTkę (audi TT), bo był zakochany w tym samochodzie. Wszyscy dookoła się z niego śmiali, właśnie w takim stylu jak halo z mojego przedszkola za 1200 😉 I co? Kupił tą głupią TTkę chyba z rok po tym jak poszedł do pierwszej pracy. Jakoś szydercy nabrali wody w usta. I czemu tak jest, że ludzie po tych samych studiach mówią albo że to ciulowe studia były i nigdy nie będą pracować w zawodzie, bo nie ma w nim pracy, a inni, że praca jest i to naprawdę dobrze płatna - i rzeczywiście tę pracę znajdują? Kwestia determinacji i nastawienia właśnie.

Dobra, dla mnie koniec tematu, bo to offtopic. Z jeździectwem nie kończę, ale nie widzę niczego złego w olaniu konia na jakiś czas i zajęciu się innym hobby/pracą/rodziną/oszczędzaniem. O ile oczywiście koń w tym czasie ma dobrą opiekę, jest regularnie odwiedzany przez kowala i inne oczywistości.
Na pierwszym roku pracowałam w Macu, na ostatnim kupuję mieszkanie 😁 Ale w sumie...to tyle lat...uwiązanie...koniec 😀 I też kończę offa.
Kwestia determinacji i nastawienia właśnie.
też, ale w dużym stopniu również szczęścia, majętności rodziców i znajomości  🤣
ale to też już było dużo razy wałkowane 😉
busch   Mad god's blessing.
09 października 2014 18:00
Ja to się dziwie obu stronom tego "konfliktu". Przecież nie można powiedzieć ani że "życie to nieustające pasmo przeszkód i na nic nie mamy wpływu", ani że "życie jest po to, żeby je wydusić jak cytrynę"... Po prostu dlatego, że nie ma czegoś takiego jak jakieś abstrakcyjne życie, tylko jest pewien splot różnych okoliczności rozciągniętych w czasie. Tych zależnych od nas i tych całkiem niezależnych. Jak ktoś się urodził w biednej wiosce w Somalii, to nie ma za bardzo takich pokładów samozaparcia i pozytywnego myślenia, które doprowadzą taką osobę, np. do bycia kardiochirurgiem, czy posiadania apartamentowca w Nowym Yorku.

Pamiętajcie tylko, że porównywanie sytuacji Averis, czy Dzionki z sytuacją Idrilli jest po prostu nie fair. Z tego, co się orientuję, cała dyskusja zaczęła się od braku 1500zł na przedszkole Montessori za 3 lata. To oznacza, że Idrilla - będąc w tej chwili niezbyt majętną matką dziecka zbyt małego, by je "sprzedać" aparatowi państwowemu/prywatnej placówce - ma nieco mniejsze możliwości rozwoju osobistego, niż Averis, która może sobie np. znaleźć lepiej płatną pracę, ale np. za to taką, w której nadgodziny to norma, albo pracuje się w nienormowanym czasie. Zacznijmy od tego, że żeby iść do jakiejkolwiek pracy, trzeba dziecko z kimś zostawić - i to raczej nie z dziadkami, bo proszenie ich o zajmowanie się regularnie, codziennie dzieckiem 8 godzin to trochę przesada 😉. Opiekunka za to za darmo nie będzie przy dziecku pracować.

Pewnie ktoś powie, że przecież można pracować z domu. No można. Jak masz uzdolnienia w kierunku grafiki komputerowej, albo umiesz programować, czy masz uprawnienia tłumacza. Pewnie kilka innych zawodów by się znalazło, wszystkie z nich na ogół albo są żałośnie płatne (praca chałupnicza), albo wymagają bardzo dużych kwalifikacji i umiejętności - których z kolei nie zdobywa się z dnia na dzień, na ogół też słono się za nie płaci. Wreszcie pozostaje kwestia tego, czy matka chce rzeczywiście wymienić czas poświęcony dziecku na pieniądze ze swojej pracy. Jeśli ktos bardzo kocha swoje dziecko i spełnia się jako matka, to ten wybór nie jest taki prosty.

Nie chcę tutaj siać defetyzmu, bo sama uważam że powinno się brać odpowiedzialność za własne życie, uważam się też za osobę pracowitą, która stawia sobie cele i je realizuje. Tym niemniej to, jakie cele realnie można sobie postawić, nie zawsze zależy w pełni od nas i czasem choćbyśmy skisnęli, to wyżej d*** nie podskoczymy i tyle. Nie ma to specjalnie związku z naszą pracowitością, zaradnością, czy odpowiedzialnością. Po prostu nie żyjemy w matrixie, są też inni ludzie, są okoliczności, które też potrafią być decydujące. Ludzie, którym ten splot różnych czynników był przychylny, często mam wrażenie nie doceniają potęgi przypadku w kształtowaniu się naszego życia. Z kolei inni mają tendencję do podążania siłą inercji gdzieś, gdzie ich los popchnie - to też się zdarza, dlatego rozumiem też postawy Dzionki, czy Averis. Tyle że opowiadają one tylko część historii 😉
Ja też lubię patrzeć na swoje życie przez różowe okulary. Lubię czuć się szczęśliwa. I kiedy czuję się szczęśliwa, nawet na siłę, to po czasie okazuje się, że .. naprawdę mi się układa.
Ja to nazywam "programowaniem sobie życia". Taka mi się wydawała Sznurka, jeszcze za czasów gdy była Linką. Ją podpatrywałam i ...zaskoczyło mnie, że .. tak można.
Spróbowałam i ...z perspektywy już ładnych kiiilku lat takiego podejścia do życia, powiem tak- u mnie to działa!
Bo kiedy czujemy się szczęśliwi, chętniej bierzemy się do działania. A jak działamy....to coś przecież zawsze wyjdzie. 🙂
Aby odpisać w tym wątku, Zaloguj się