Zmieniamy ekosystem - pozytywnie

Założenie tego wątku chodzi mi po głowie od kilku dni. Przy okazji różnych prac gospodarskich miałem okazję zinwentaryzować całe dzikie życie, jakie toczy się na moich hektarach i w ich najbliższej okolicy. Wychodzi mi, że jest w tej chwili bogatsze i ciekawsze niż 2 lata temu, kiedy przyłożyłem piłę do pnia pierwszej karłowatej brzózki...

Jestem ciekaw, czy komukolwiek z Was przytrafiło się podobne doświadczenie. Przy wszystkich trudach, potach i chłodach, jak dla mnie, to jest bardzo przyjemne: zrobić coś lepszym niż było!

Jak to wyglądało można sobie obejrzeć tutaj: http://homepage.mac.com/jacekkobus/Index/Menu35.html

Dyskusja na temat praktycznego zagospodarowania tego terenu z punktu widzenia hodowli koni toczyła się na starej Volcie: http://www.voltahorse.pl/forum/viewtopic.php?f=1&t=9802&hilit=rekultywacja z tym, że ucięło jej końcówkę.

Kiedy zaczynaliśmy, 2 lata temu, był tu bardzo ubogi ekosystem - co wynikało ze słabej jakości ziemi, na której rosło stosunkowo niewiele gatunków roślin (z większych to tylko karłowate sosenki i karłowate brzózki...). Obchodząc teren znaleźliśmy wtedy mnóstwo śmieci, jedną opuszczoną lisią jamę i trochę ptaków - sójek, sikorek i innego drobiazgu.

W tej chwili miejsce wysypiska śmieci porośniętego skrzypami, mchem, porostem i najbardziej niewybrednymi trawami w cieniu ww. karłowatych drzew, zajęły rozległe pastwiska skomponowane z kilku gatunków szlachetnych traw i roślin motylkowych. W dodatku moje czworonogi rozsiewają wszem i wobec na wpół strawiony owies - oprócz tego, co im z paszcz wypada i co, siłą rzeczy, wysypie się przy domu w trakcie nakładania do wiader. Przeprowadziłem tu mnóstwo prac ziemnych, w wyniku których pojawiły się duże pasy świeżo poruszonej ziemi, w której łatwo ryć jamy. W dodatku, na środku tego wszystkiego stoi dom, pod którym i w którym też mnóstwo stworzeń może się schronić.

Mamy zatem:
- coraz to więcej ptaków; to już jest prawdziwa inwazja, bez porównania do tego, co było w punkcie wyjścia! Od dawna planuję sobie kupić atlas, bo nie radzę sobie z rozpoznawaniem takiego mnóstwa gatunków. Ponieważ zostawiliśmy w środku działki dość duży zagajnik, to w tej chwili wszystkie gałązki na drzewach (z których już sporo liści opadło), dosłownie ruszają się i świergolą. Pojawiły się też ptaki drapieżne, które na cały ten drobiazg polują. Ostatnio na stałe zamieszkał u nas dzięcioł, mimo że drzew jakby dużo mniej niż pierwotnie było... Najbardziej rzucające się w oczy jest stado psychopatycznych przepiórek, które potrafią urządzić przemarsz przed oknem naszego domku w środku dnia, a których najbardziej ulubioną zabawą jest wyskakiwanie spod końskich kopyt, rzecz jasna. Widziałem też sowę i nietoperze.
- łąk po drugiej stronie drogi, gdzie na razie nie wypasam koni, trzymają się sarny: kozioł i koza, płoszę je regularnie przejeżdżając tamtędy;
- tamże bytuje co najmniej jeden, ale za to bardzo tłusty zając;
- nornice, ryjówki i myszy, łącznie z co najmniej jeszcze jedną, jaka została nam za regałem z książkami i co najmniej jedną pod stosem drewna przy domu - mają się doskonale i mnożą się bez opamiętania;
- poluje na nie mały, kurduplowaty wręcz, lis, który też trzyma się stale naszych pól;
- oraz jedna biało - szara kotka, którą widuję na padoku prawie codziennie.

Ogólnie: jest teraz o wiele więcej pokarmu i więcej możliwości schronienia, to i zwierzyny więcej.

Nawet roślinność jest ciekawsza niż była. Ostatnio wyrosła nam dzika mięta.

No i zmieniły się grzyby, które tu występują. Rok temu były praktycznie tylko maślaki. Teraz jest mnóstwo grzybów szlachetnych - borowików, koźlaków, podgrzybków. Oraz mnóstwo kani, na które już patrzeć nie mogę i których nie zbieramy...
ushia   It's a kind o'magic
02 października 2009 19:53
Bardzo optymistycznie mnie Twoj post nastroił. Sympatyczny taki i o pozytywnych rzeczach traktujacy.  A psychopatyczne kuropatwy mnie rozbroily zupelnie 🙂 Lubisz chyba swoich "nadprogramowych" lokatorow?

U mnie niestety sroki-zbóje założyły kolonie i wygoniły wszystkie inne ptaki
spoko jkobus
a to jakbyś nie wiedział jak wyglądają jemiołuszki - przylatują, a raczej przelatują w okresie jesienno-zimowym przez wschodnią cześć kraju. Zeżarły mi winogron, z czego bardzo się ucieszyłem, bo było go od cholery, a strasznie nie chciało się zrywać... Nie zrywając owoców zmieniłem pozytywnie ekosystem pozostawiając ptaszkom żarełko 😉
Wiecie, miałem nadzieję na jakąś refleksję o charakterze ogólnym - np., że nie każda działalność człowieka musi od razu niszczyć, bo wiele jest takich gatunków roślin i zwierząt, które bez człowieka nie potrafią się obejść. Z drugiej strony, gdyby nie osadnicy z czasów Zygmunta Augusta (na cześć którego sąsiednia wieś to Augustów: jak pierwszy raz zobaczyłem na naszej lokalnej drodze autobus z wielkim napisem "Augustów" to się mocno zastanawiałem, gdzie ten kierowca pobłądził  🙂 ), to by tu szumiała puszcza dębowa, po której przechadzałyby się tury.

Nawet na cześć tej zamierzchłej puszczy, a także kierując się własnymi upodobaniami, oszczędziliśmy (prawie) wszystkie dębczaki, które udało się nam tutaj znaleźć. Inna sprawa, że jest to działanie za grób obliczone, bo nie doczekamy żadnych widocznych rezultatów naszej do dębczaków słabości...
Też zgadzam się, że nie kazda działalnośc człowieka ma charakter destrukcyjny. Ty zrobiłeś cos zgodnie z naturą, natomiast, gdybys postawił blokowisko, wieżowiec itd, to nie miałbys okazji oglądac tego, co oglądasz.

Gratulacje 😉
morwa   gdyby nie ten balonik...
03 października 2009 13:41
Ogólnych refleksji na temat wpływu człowieka na różnorodność biologiczną to można tomy pisać 😉 I nie oszukujmy się - gdyby człowiek nagle znikną, przyroda by za bardzo za nami nie tęskniła. Poradziłaby sobie doskonale i raczej wcale całej Polski nie porosłaby w jeden ząb puszcza.
Ekstensywne łąki i pastwiska mogą być jednym z bogatszych ekosystemów. A jak w okolicy są jeszcze jakieś lasy czy zadrzewienia, albo jakaś woda się zdarzy, to już bajka. Strasznie fajnie jkobus, że tak Ci się wszystko rozwija - z czasem powinno być tylko lepiej.
A co do tego ubogiego ekosystemu na początku - trzeba pamiętać, że natura dopiero zaczęła sobie"odtwarzać" wszystko po poprzedniej działalności człowieka (pewnie rolnictwie). Na początku sukcesji ekosystemy są zawsze najuboższe - z czasem pomału wszystko by się rozwinęło, gdyby człowiek temu nie przeszkodził. Po prostu trwałoby to trochę.
A ogólnie w Polsce zachowało się naprawdę dużo unikalnych ekosystemów, niespotykanych w bardziej rozwiniętych krajach europejskich. U nas na co dzień spotykamy gatunki, po których tam pozostało jedynie wspomnienie. Teraz spor część Europy Zachodniej wydaje grube miliony, żeby odtworzyć warunki spotykane na sporej części polskich wsi. A my często pomalutku i z zapałem to sobie niszczymy  🙄

Ekstensywne łąki i pastwiska mogą być jednym z bogatszych ekosystemów. A jak w okolicy są jeszcze jakieś lasy czy zadrzewienia, albo jakaś woda się zdarzy, to już bajka.
tak, ale przy założeniu, że ekstensywność użytkowania łąk i pastwisk nie przybiera ekstremalnych form i co za tym idzie owe zadrzewienia nie zaczynają sukcesji na użytkach zielonych, bo wtedy kaplica 😉 Na szczęście rolnicy mają całkiem fajne dopłaty w ramach programów rolnośrodowiskowych i coraz częściej korzystają z tej formy pomocy 🙂
morwa   gdyby nie ten balonik...
03 października 2009 18:36
tak, ale przy założeniu, że ekstensywność użytkowania łąk i pastwisk nie przybiera ekstremalnych form i co za tym idzie owe zadrzewienia nie zaczynają sukcesji na użytkach zielonych, bo wtedy kaplica 😉
Eee, wtedy to chaszczory są, a nie łąki i pastwiska 😉
Tak a propos puszczy i Augustowa przypomniała mi się historyjka wyginięcia turów. Wiecie jak to było? Otóż tury, których ostatnie stanowisko na świecie było na Mazowszu, pod Jaktorowem w okolicach Skierniewic dokładnie (teraz jest tam stajnia "U Wasyla", a tury upamiętnia okolicznościowy głaz...), wyginęły na skutek... próby ich ochronienia! Puszcza w której bytowały należała do królewszczyzn. Już od czasów ostatnich Jagiellonów cieszyła się szczególną opieką - królowie nie polowali na te zwierzęta, a zamiast tego próbowali je chronić i w miarę możliwości - rozmnożyć. W tym celu chłopi z kilku wsi położonych wokół puszczy zostali zwolnieni z wszelkich świadczeń, mieli tylko zimą siano do puszczy wozić, żeby tury miały więcej pożywienia.

Oczywiście chłopi, którym w początkach panowania Zygmunt III w specjalnym liście pisał, że "nie dla czego innego ich z pańszczyzny zwolniono, tylko po to, aby turowie pożytek mieli", robili królów w w..a jak tylko mogli - i nawet, jeśli zawieźli siano do lasu, co można było sprawdzić, to wypasali potem na nim własne krowy. Pech chciał, że bodaj w 1596 roku przyszła do Polski zaraza na bydło. Przez kontakt z chłopskimi krowami zaraziły się nią też tury - i wszystkie, poza jedną krową (która padła w 1614 roku, a jej oprawiony przez samego króla w srebro róg jest teraz, zrabowany podczas Potopu, w Sztokholmie), padły.

Cóż: trzeba było chłopów do podwójnej pańszczyzny pędzić, zboże ich potem pędzone do Gdańska spławiać i za zarobione pieniądze dopiero zawodowych leśniczych wynająć, którzy by o tury dbali. Ale przy staropolskiej skarbowości to była zbyt karkołomna kombinacja, więc tury były skazane na wyginięcie. Chyba, żeby jakiemuś Zamoyskiemu któryś z królów pozwolił parkę odłowić i w Zwierzyńcu zamknąć - na co jednak nikt z zainteresowanych we właściwym czasie nie wpadł...

Odtworzenie na tych moich nieużytkach pierwotnej puszczy trwałoby setki lat. Tym bardziej, że gleba tutejsza, z natury uboga, została jeszcze wyjałowiona przez niedostateczne nawożenie w ostatnich latach jej rolniczego wykorzystania, a potem "wzbogacona" pokładami nieorganicznych w większości śmieci. W żadnym razie nie można tego było nazwać "ekstensywną łąką"! To było co najwyżej "ekstensywne wysypisko śmieci".

Około 500 metrów na wschód od granicy mojej ziemi jest piękna, równa i nie zarośnięta krzakami działka w stanie "nieużytku". Ma z jakieś 2, może 3 ha, po jednej stronie rzadki brzozowy zagajnik, po drugiej taki sam nieużytek, ale zarośnięty krzakami. Nazwaliśmy ją "polem hubertusowym", bo jak raz nadawałaby się właśnie na takie gonitwy. Dalia widziała tam dzisiaj jakichś ludzi, którzy mierzyli ziemię. Czyżby ktoś jeszcze chciał cywilizować tutejsze nieużytki? Z jednej strony - ciasno się robi, już planowałem, co sam z tym fajnym kawałkiem ziemi zrobię, a tu masz... Z drugiej strony: fajnie choć widzieć, że jeszcze komuś się chce.  😉
morwa   gdyby nie ten balonik...
03 października 2009 21:54
Często najgorszym co można zrobić, to robić przyrodzie "lepiej", gdy ma się dobrze. Na jakimś obszarze występuje np. konkretny, cenny gatunek i z tej racji nagle zakazuje się tam wszystkiego. A przecież skoro tam występuje, to widać wszytko mu tam odpowiada - byle warunków nie pogarszać, a nie na siłę polepszać. Bo robiąc mu dobrze, robi się źle.

Jkobus z opisów sądząc, to ty teraz masz tam ekstensywną łąkę/ pastwisko. Wcześniej były pewnie wspomniane wcześniej chaszczory. Pewnie, że odastałyby setki lat - a raczej pewnie dłużej 😉
A ja jak ktoś chodzi i mierzy u nas po okolicy ziemię, to osobiście się nie cieszę. Ostatnio skończyło się wydzieleniem "pięknych" chyba 10 czy 12 działeczek, pewnie z 500m2 każda, na samiutkim środku pola. Na pewno świetnie to wpłynie na ekosystem  😫
tak czytam i się zastanawiam...kto i kiedy,albo jaką dyrektywą decyduje, który gatunek jest cenny,a który "trochę" mniej...i co na to ewolucjoniści 😂
...mówiąc szczerze, ja jakoś nie tęsknię za dinozaurami 👀
Mnie się wydawało, że morał z historyjki o turach jest taki, że nie należy wierzyć pańszczyźnianym nawet, jak się ich z pańszczyzny zwalnia  😂

morwa na budowlane tego poletka na pewno nie podzielą - nasza gmina jest porządna, ma plan zagospodarowania przestrzennego, wokół jest wyłącznie "ziemia orna bez możliwości zalesienia" (a że w jakichś 60% zarośnięta chaszczorami to inna sprawa) i żeby się tu pobudować, trzeba mieć minimum 5 ha. Aż tak duża ta działka nie jest, a nawet jak by była, to przybędzie mi co najwyżej 1 sąsiad...

Natomiast rozczaruję Cię: moje łąki na pewno nie są ekstensywne! Żeby tu cokolwiek wyrosło na początek sypnąłem ponad tonę nawozów na każdy hektar: WapMag, Polifoska i jeszcze dodatkowo saletrzak. Teraz poprawiłem saletrzakiem (fakt, że nie na całości, ale moje perypetie z koszeniem opisałem już gdzie indziej) 200 kg/ha, jeśli uda mi się wyjść z najbliższego finansowego zakrętu cało, to za 3 tygodnie konie przechodzą na zimowy padok (który muszę dopiero zrobić, tj. wyrównać teren, zasypując spychaczem doły i ogrodzić), ten gdzie chodziły od początku sierpnia sprzątam i wczesną wiosną sypię mocznik, który latem sypnę też na pozostałych łąkach, które mam nadzieję najpierw, na przełomie maja i czerwca, najpewniej już samodzielnie, skosić. Powinienem tam uzyskać ponad 1000 kostek siana, co przy 5 koniach najprawdopodobniej wystarczy (w tym roku zebrałem ponad 300 z mniej - więcej 1/3), a jak po pierwszym pokosie trawa odrośnie, najpewniej w lipcu przerzucę tam cały koniostan. Taki jest plan, jak z wykonaniem będzie, to już zależy od wielu czynników.

Fakt, że zostawiłem, zwłaszcza po drugiej stronie drogi, sporo drzewek i kilka małych zagajników, z góry zakładając, że głównym przeznaczeniem jest pastwisko. To, że tu rośnie trawa aż tak duża, że da się ją na siano przerobić, jest zaskoczeniem dla wszystkich, łącznie ze starymi mieszkańcami (którzy opowiadali, że 20 lat temu rosło tu żyto, ale wtedy "lata były gorętszy, zimy zimniejsze i wilgotniej było, a ze wsi to pociągi było widać" i sami już w to nie wierzyli....) i moim agrotechnikiem. Teraz te drzewa przeszkadzają w obróbce pól - ale nie żałuję, konikom to się podoba. Będę miał na samym wstępie od razu "wyższą szkołę jazdy traktorem". Poza tym, te zagajniki właśnie, a nawet pojedyncze drzewka, przyczyniają się do różnorodności stanowiska. To, że są fragmenty, których nie udało się uprawić, bo nie było tam jak wjechać, a także dlatego, że nie pryskałem żadną roślinobójczą chemią powoduje, że co prawda plenią się jeżyny (to u mnie najpospolitszy chwast: nota bene, ktoś wie jak zrobić, żeby owocowały? Bo te moje produkują głównie kolce...), a pierwsza trawa była przerośnięta przytulią i innymi niesmacznymi i nieprzyjemnymi chwastami - ale już sobie z tym poradziliśmy, a w zamian w runi są zioła: krwawnik, babka lekarska, mięta... Dla koników  🍴

wrotki u mnie sprawa jest prosta: preferuję dęby w stosunku do sosenek i brzózek, więc sosenki i brzózki ciąłem bez litości, zostawiając same najprostsze (w każdym razie: najmniej pokrzywione) i największe, a nad każdym dębczakiem trząsłem się jak nad skarbem i długo miałem wyrzuty sumienia, jak jeden przypadkiem ściąłem. To się nazywa dyktatura? A w Unii (niestety, od wczoraj trzeba pisać dużą literą, bo to nazwa państwa jest, a w każdym razie - będzie bardzo niedługo...)? Cóż: jak bym teraz chciał zablokować komuś inwestycję, to wystarczy poszukać, co tam u niego rośnie, albo porykuje, zapakować walizkę pieniędzy - i lecieć do Brukseli... Są zresztą organizacje, które tylko z takich działań żyją i to wcale nieźle. Prawdę pisząc, na początku miałem stracha tak tnąc te moje chaszcze (jak poszedłem - naiwnie - do gminy poprosić o zgodę na wylesienie, to mnie ze schodów spuścili: co pan chce wylesiać, jak ma pan grunt orny..? Bez takiego kwitka nie mogłem nająć żadnej firmy i przyszło ciąć samemu...), żeby mnie jakiś nawiedzony obrońca mchów, porostów i śmieci nie wziął na celownik - ale widać tacy tu nie dojeżdżają, a teraz jest już "po herbacie"  😂

Odnośnie wycinki  - u nas idzie się do gminy i zgodę na wycięcie się bierze. Do nas dojechać się nie dało, dużym samochodem nadal ciężko, bo tak drogga zarosła. Frustrujące jest tylko to, że idę do gminy i mówię, że chcę wyciąć wzdłuż drogi (mojej prywatnej), oni, że ok. Pytają ile tych drzew. Ja, że z 50 (brzozy, wierzby, dęby, buki - tylko to wszystko jedno na drugim, normalnie chaszcze). Na to w gminie: to pisz Pani 2 brzozy, 2 olchy i 2 wierzby, i tak nikt tego nie sprawdzi. 🙄
Odnośnie zmiany ekosystemu. Jak kupowaliśmy gospodarstwo to było głównie zboże na polach, my wszystko obsialiśmy trawą. Wyniosły się dziki, a były jak kupowaliśmy, chyba z końmi dogadać się nie mogą 😉. W zimie mamy sarny, przychodzą się paść na pastwiska, a wyłożonego dla nich siana i tak nie ruszyły. Na strychu nad stajnią mieszka kuna. Nie mam pierzaków to mi nie przeszkadza, zrobiła się tylko bezczelna, bo biega po podwórku nawet w dzień. W ogrodzie grasuje borsuk (raz w nocy zaliczyłam czołówkę :lol🙂 i fretka. Przypadkiem przytkaliśmy drenaż więc zrobił nam się na pastwisku stawek i teraz siedzą w nim kaczki. O dziwo jak rzucają się do odlotu to konie nie reagują, a jak idą w teren to i owszem. No i mnóstwo w tym roku zajęcy (niestety jeden z kotów nauczył się na nie polować). Poza tym w zimie pryzma obornika to istna ptaszarnia, aż miło popatrzeć 😁.
Ufff, ale litania. Jednak są plus mieszkania... w krzaczorach
[quote author=zielona_stajnia link=topic=9746.msg347676#msg347676 date=1254642085]
Frustrujące jest tylko to, że idę do gminy i mówię, że chcę wyciąć wzdłuż drogi (mojej prywatnej), oni, że ok. Pytają ile tych drzew. Ja, że z 50 (brzozy, wierzby, dęby, buki - tylko to wszystko jedno na drugim, normalnie chaszcze). Na to w gminie: to pisz Pani 2 brzozy, 2 olchy i 2 wierzby, i tak nikt tego nie sprawdzi. 🙄
[/quote]

Frustrujące, to raczej jest to, że kogokolwiek o zgodę na wycięcie drzewa, które na Twojej własnej ziemi wyrosło musisz się pytać. Przy czym, w warunkach wiejsko - krzaczorowych, przepis ten jest całkowicie nieżyciowy: o zgodę na wycięcie trzeba prosić w przypadku wszystkich drzew, z wyjątkiem drzew owocowych, które mają bodaj więcej niż 8 czy 5 lat? Już nie pamiętam? Trzeba też określić ile, jakich i za każde, wedle taksy, jeszcze zapłacić. Skąd ja niby miałem wiedzieć, które z tych moich krzaczorów były już na tyle stare, że się pod obowiązek zgody kwalifikowały? Owszem, można słoje liczyć, ale to najpierw trzeba ściąć, a po wyglądzie zewnętrznym określić to czasem bardzo trudno. Przy tym, jak niby miałem je policzyć - i ile musiałbym zapłacić za 15 ha, gdyby gmina nie podeszła do tego "życiowo"? Wszystko to da się zrobić w miejskim parku, gdzie każde drzewko zinwentaryzowane, albo w "legalnym" lesie, który był w określonym roku posadzony i wiadomo, jakie gatunki nasadzano. Przy takich chaszczach to jest po prostu niewykonalne...
jkobus, zgodę musisz mieć na wszystkie oprócz owocowych. Do 5 lat i bodajże 15 cm obwodu jest darmowa zgoda. Chyba też jest darmowa jeśli drzewa przeszkadzają np. w użytkowaniu gruntu. Ja nic nie płaciłam. Jestem za wydawaniem zgód, bo widzę co wyprawiają chłopki na swoich gruntach, wycinają takie drzewa i w takich ilościach, że serce ściska i nie są to drzewa, chore, stare, krzywe. Rosną sobie spokojnie na miedzach i nikomu nie przeszkadzają.
Jak widzisz po sobie samej, to po prostu nie działa. Więc po co to? Żeby papierki z jednej kupki na drugą przekładać..? Kolejny przykład przepisu gdzie być może ktoś chciał dobrze (nie wiem, więc nie mogę takiej ewentualności z góry wykluczyć), ale mu się nie udało...

Poza tym groźbę wylesienia to chyba mamy już za sobą, prawda? Globalnie rzecz biorąc.

W każdym razie, gdyby ktoś z moich sąsiadów był aż tak pracowity, żeby mu się chciało samemu drzewo ściąć (!), to można by się z tego tylko cieszyć! Ale nie - dla znakomitej większości z nich, to zbyt ciężka praca. Ewentualnie można podnieść jak już kto inny ściął i leży...
morwa   gdyby nie ten balonik...
04 października 2009 13:26
Ja morału do historyjki nie dopisywałam - tak mi się skojarzyło.
Rozczarowana się nie czuję 😉 Jak piszesz - sypnąłeś na początek, żeby cokolwiek rosło. Raczej początkowe "wyjałowienie" to nie był stan naturalny, a zwykła ziemia zniszczona rolniczo w przeszłości. Ale zresztą ty wiesz jak było i co masz - jeżeli dobrze działa, to tylko się cieszyć 🙂
A planu zagospodarowania Ci strasznie zazdroszczę - u nas jedyny plan w okolicy to właśnie na tą jedną działkę, co ją podzielili pod zabudowę. Nie ma to jak harmonijne planowanie i ład przestrzenny  😵

A co do wycinki drzew - to chyba nie można oceniać tego tylko na podstawie swojej okolicy. U na np. sąsiad wyciął piękne, duże, zdrowe brzozy - bo by mu korzeniami nowy płot niszczyły. A opłaty za wycinki drzew dotyczą przecież też np. inwestorów, planujących inwestycję na zadrzewionych działkach. Opłaty za wycięcie cennych, starych drzew mogą osiągać astronomiczne (jak dla mnie) kwoty - może to dość skutecznie powstrzymywać przed ich bezmyślnym wycinaniem. Ja tam drzewka lubię, nie tylko dęby 😉, i przepis jako przepis mi nie przeszkadza. Tylko żeby jeszcze te przepisy obowiązywały wszystkich równo...
wyedytowałem wpis, bo pomyślałem ,ze to dobry temat na oddzielny wątek 😉
Na jednym z karpów po wyciętej dwa lata temu brzózce wyrosła nam kolonia boczniaków. The funny thing is that tak naprawdę planujemy w przyszłości hodować grzybki i długo i namiętnie poszukiwaliśmy wiedzy jak to skutecznie zrobić, a tu masz: samo się zrobiło!

Edit: kolonia boczniaków wygląda tak



Przy okazji trochę najświeższych widoczków z naszego największego padoku (jak wszystko dobrze pójdzie, koniki wpuścimy tu latem przyszłego roku, po pierwszym pokosie):

to jest tzw. "Dziki Zachód", fragment brzozowego zagajnika, gdzie firma wywożąca karpy, jak już im się nie chciało pracować, zwaliła resztę swojego ładunku - tam właśnie wyrosły boczniaki





Aby odpisać w tym wątku, Zaloguj się