Spotkania z dzikimi zwierzętami

Ostatni w starym roku teren przyniósł mi straszne (jak na moje odczucie) spotkanie. Wyjechaliśmy na fajną drogę, taką co krzyczy „tu się galopuje” i już, już miałam zagalopować, a nagle przed nami wybiegło stado dzików. Na czele dzik wielki, za wielkim gromada młodych. Czyli była to pewnie matka z małymi, a jak legenda bądź prawda głosi, takie są niebezpieczne. Serce skoczyło mi do gardła i dosłownie zdrętwiałam. Do tej pory dziki widziałam z okna samochodu (czyli miałam jakąś ochronę) albo w miejscowościach nadmorskich, gdzie było dużo ludzi, a dziki grasowały w śmietnikach.  A tutaj ja sama na koniu, który boi się własnego pierdnięcia. Na szczęście stado poszło gdzieś w krzaki. Gdybym wcześniej zagalopowała, wleciałyby pewnie pod kopyta, koń nie wiadomo co by zrobił i może by mnie zostawił na pastwę mamuśki.
 
Spotkanie to poza strachem wzbudziło we mnie refleksję nad tym, jak mało wiem o zachowaniach dzikich zwierząt znajdujących się „za miedzą”.  A co za tym idzie, jak mało wiem na temat, jak ja powinnam sie zachować w takiej sytuacji. Uciekać? Nie ruszać się? Robić swoje i udawać, że ich nie widzę?  Bo trudno instrukcję zachowania brać z wierszyka znanego chyba każdemu dziecku, który naturalnie mi się przypomniał, jak patrzyłam na stado: 

Dzik jest dziki, dzik jest zły,
Dzik ma bardzo ostre kły.
Kto spotyka w lesie dzika,
Ten na drzewo szybko zmyka.

Zmykać na drzewo – a co z koniem?  😉

Poza dzikami "za miedzą" mam łosie – ale one z reguły są stacjonarne i wiem, że lepiej się nie zbliżać, bo mogą zaatakować. Więc jak je widzę, omijam z daleka. Pozostałi mieszkańcy lasu chyba niegroźni.

trusia, dziki widywałam i nigdy mi żaden w stronę konia nie podszedł. Raczej szybko same uciekają w las. Jedyne zwierzęta jakich bym się obawiała to jelenie podczas rykowiska. Kiedyś mnie jeden w lesie pogonił (ja galopem a on za mną). Ale też nie wiem jakie były jego intencje. Może to zwykły przypadek, że biegł w tym samym kierunku 😉
No to jelenia do kompletu moich strachów mi brakowało.    😤
O tej porze roku matki już dawno nie przejmują się młodymi,  dzieci to po prostu "stado" jak cała reszta. Gdybyś zagalopowała wcześniej to dziki przeczekały by aż odjedziesz dalej i dopiero wyszły na drogę - nie mają żadnego interesu wpadać koniom pod kopyta. Idąc przez las gdzie są dziki dobrze jest głośno rozmawiać, tupać albo gwizdać, wtedy dzik zejdzie z drogi.
bera7 też właśnie miałam napisać że jak się komuś wydaje że pozostali mieszkańcy lasu są niegroźni to niech spróbuje wjechać między jelenie na rykowisku...
A co do dzików to ja miałam kiedyś bliskie spotkanie z lochą i jej małymi podczas spaceru z psem.  Stałam sobie na brzegu rzeki i czekałam aż mój pies wyjdzie z wody a od tyłu zaszła mnie gromadka młodych a za nimi mamusia.  Jak się odwrociłam to serce mi stanęło bo poza wejściem do wody nie miałam innej drogi ewentualnej ucieczki. Do tego mój pies postanowił się pobawić z tymi młodymi. Dobrze że był takiej samej wielkości jak one i się go nie przestraszyły tylko potraktowały jak kumpla.  I wierzcie mi lub nie ale locha patrzyła na to z pewnej odległości i jadła spokojnie co tam znalazła posuwając się wolno przed siebie.  Młode pobiegły za nią, a ja z psem poszłam w swoją stronę. Gdyby locha chciała wtedy bronić młodych to byłoby nieciekawie.
😲 to ci historia. Sama bym pewnie na zawał padła. Nie wiadomo uciekać, czy nie. W sumie nie do przewidzenia czy zwierzę poszuje się zagrożone i zaatakuje. Czy stwierdzi, że to niegroźne zwierzę (koń) i je zwyczajnie oleje.
O tej porze roku matki już dawno nie przejmują się młodymi,  dzieci to po prostu "stado" jak cała reszta. Gdybyś zagalopowała wcześniej to dziki przeczekały by aż odjedziesz dalej i dopiero wyszły na drogę - nie mają żadnego interesu wpadać koniom pod kopyta. Idąc przez las gdzie są dziki dobrze jest głośno rozmawiać, tupać albo gwizdać, wtedy dzik zejdzie z drogi.

O tej porze lochy prowadzą pasiaki, więc nie bardzo wiesz co piszesz.
Locha może zaatakować, jeśli poczuję, że jej miot jest zagrożony, więc belle miałaś dużo szczęścia. Normalnie dziki boją się i unikają człowieka, atakują jedynie w stanie zagrożenia. Mogą też wpaść na człowieka niespecjalnie  😁, np. spłoszone, wtedy nie patrzą gdzie uciekają.

O tej porze lochy prowadzą pasiaki, więc nie bardzo wiesz co piszesz.
Locha może zaatakować, jeśli poczuję, że jej miot jest zagrożony, więc belle miałaś dużo szczęścia. Normalnie dziki boją się i unikają człowieka, atakują jedynie w stanie zagrożenia. Mogą też wpaść na człowieka niespecjalnie  😁, np. spłoszone, wtedy nie patrzą gdzie uciekają.



Młode rodzą się najwcześniej w lutym, zwykle marzec-kwiecień, a nie grudzień. Trusia - to były bardzo małe warchlaki w paski czy takie nieco większe, w kolorze mniej-więcej jak dorosłe?
Miewam często spotkania z dzikami, w tym lochy z pasiakami, spotkania na koniu, nie mówiąc już o tych oswojonych dzikach, na skwerach i w parkach i nadal się ich nie boję.
taggi   łajza się ujeżdża w końcu
03 stycznia 2017 14:20
Ja miałam kiedyś podobną historię - czasem zmuszona jestem jechać w teren po ciemku albo jak jest szarówka. Biorę też psa, żeby się wybiegał w terenie. I właśnie takiego poranka, jak całkiem szaro było jeszcze, jechałam przez dróżkę i poczułam mocny, specyficzny zapach. Pies się zaczął dziwnie zachowywać i tuż przede mną drogę przekroczyła locha z młodymi. Też serce mi podskoczyło do gardła, ale nawet nie tyle o konia, co właśnie o psa, bo nie miałby szans w starciu z dzikiem. Na szczęście sunia jest mega cykorem i zaczęła co sił uciekać przed siebie. Jak się oddaliłam od dzików, pies ładnie przybiegł na wołanie więc wszystko się dobrze skończyło, ale co się strachu najadłam to moje 😜

innym razem jechałam drogą między krzaczorami, a wprost pod kopyta Lilki wpadła przerażona sarna (prawie się połamała próbując wyminąć konia, ale jej się nie udało). Sarna szybko uciekła, a koń był w takim szoku, że się nawet nie spłoszył 😂

i raz jeszcze miałam sytuację z ... bobrem (tak wnioskuję po ogonie, który mi mignął) - też uciekł spod kopyt konia i szybko czmychnął do pobliskiej rzeczki
[quote author=espana link=topic=100624.msg2632280#msg2632280 date=1483452221]

O tej porze lochy prowadzą pasiaki, więc nie bardzo wiesz co piszesz.
Locha może zaatakować, jeśli poczuję, że jej miot jest zagrożony, więc belle miałaś dużo szczęścia. Normalnie dziki boją się i unikają człowieka, atakują jedynie w stanie zagrożenia. Mogą też wpaść na człowieka niespecjalnie  😁, np. spłoszone, wtedy nie patrzą gdzie uciekają.



Młode rodzą się najwcześniej w lutym, zwykle marzec-kwiecień, a nie grudzień. Trusia - to były bardzo małe warchlaki w paski czy takie nieco większe, w kolorze mniej-więcej jak dorosłe?
Miewam często spotkania z dzikami, w tym lochy z pasiakami, spotkania na koniu, nie mówiąc już o tych oswojonych dzikach, na skwerach i w parkach i nadal się ich nie boję.
[/quote]

Akurat młode rodzą się cały rok, ja pasiaki widuję w styczniu, nawet grudniu. Kukurydza GMO plus ciepłe zimy powodują, że miotów jest 3 rocznie, nie jeden jak w encyklopedii sprzed 50-ciu lat.
espana dlatego też już miałam wizję siebie w tej rzece,  co nie było najciekawszą opcją ale mimo wszystko lepszą niż bliskie spotkanie z wkurzoną lochą.  Na szczęście skończyło się inaczej.
Ja kiedyś przeżyłam spotkanie z rozzłoszczoną lochą, mój pies się na nią rzucił a ona broniąc małych zaczęła go gonić, oczywiście przerażony psiak poprowadził ją na mnie, ale jak tylko mnie zobaczyła zatrzymała się i uciekła, miałam ogromne szczęście ..
Co do innych zwierząt, mieszkam w miejscu, gdzie dzikiej zwierzyny jest naprawdę sporo, nie raz spotkałam się ze stadem saren lub jeleni. Raz nawet widziałam białego jelenia! Moim sposobem na wyskakujące zwierzęta jest głośna rozmowa, a jak jestem sama to sobie śpiewam😀  Wtedy albo wyskoczą wcześniej, albo w ogóle.
Mysle, ze podczas normalnego spotkania (nie nagonka, nie postrzelony) dzik jezdzca na koniu odbiera jako zwierze i czuje jako zwierze, i nie bedzie odczuwal potrzeby szarzowania.

Predzej bala bym sie losia w okresie rui. Kumpela opowiadala jak ja jeden w puszczy Kampinoskiej pogonil. Naszczescie jechala na ogarnietym po-wyscigowym folblucie. Rowna babka, niejedno przezyla, na koniu i nie tylko, przyznala, ze to bylo po raz pierwszy kiedy sie autentycznie bala. Zaskoczyly ja szybkosc i determinacja szarzujacego zwierza, ktory szedl konkretnym porostem gladko jak strzala.

Sama mialam kilka spotkan z roznymi lesnymi zwierzakami.

Galopowalam sobie drozka przez nozke, juz szarowka byla... I nagle pierdziut - galopuje na druga strone. Kon b. grzecznie zabral mnie ze soba. Hamuje, i pytam kobyly o co biega, bo jest ogarnieta, i nie odstawia takich numerow. Odwracamy sie - a tu dziki sznurkiem tuptuptup przez drozke... Wybuchowa reakcje przypisuje faktu, ze szarowka byla. Za dnia jak spotykalysmy dziki to albo one zmykaly, albo zesmy sobie szli rownolegle na odleglosc np 10-15m, nic sobie z siebie nawzajem nie robiac. Fascynuje mnie jakie cichutkie sa, pomimo calej masy.

Raz o malo co nie staranowala nas sarna. Lezaly dwie w wysokiej trawie/chaszczach. Wyskoczyly w ostatniej chwili. Jedna poleciala jak strzala w bok, druga nie mogla sie zdecydowac, i dawaj zygzakiem (wciaz zblizajac sie do kobyly). Kobyla starala sie zawsze spokojnie zejsc w bok, ustapic, ale akurat tak wychodzilo, ze zawsze w ta strone w ktora kierowala sie sarna. W koncu kobyla machnela na to kopytem i stanela, niech sie sarna zdecyduje. Obylo sie bez kolizji.

Kiedys kobyla stala w miescie, ale blisko park i pola byly. Jezdzilam po pracy, wiec sila rzeczy czesc roku o zmroku, lub po ciemku. Ale dobrze bylo, jasnosc od miasta taka, ze mozna sobie bylo pomykac po galopowym okregu specjalnie do tego celu wytworzonym wokol laki (ciut zarosnietej). Galopujemy, a tu kobyla myszke zrobila i ze cos jej sie w chaszczach nie podoba. I tak za ktoryms razem znowu. Patrze, a tam 4 sarny. Mysle, nici z jezdzenia, bo mi sie kon nie skupia, sarny widac lekko w stresie, a nie chce ich zestresowac zupelnie, bo bliziutko jezdnia z bardzo konkretnym ruchem, w dodatku prowadzaca po luku... jakby sie sploszyly i poszly w tym kierunku to bez szans - i one i kierowcy (nie zdazyli by zareagowac, no bo jak to - sarna w miescie). No, niektore konie maja cow-sense, moja ma okazalo sie sarna-sense. Nie wiem, cholera, jak mnie zrozumiala, ze chce je wypchnac, i wiedziala dokladnie gdzie, ale jak tylko zrozumiala o co chodzi, przejela iniciatywe, zebrala sarny razem i wypchnela do parczku. Mialam ochote w kilku momentach dac jej lydke, zeby juz sie ruszyla, i bardziej i szybciej sarny cisnela won, ale zdalam sie na nia. I dobrze wyszlo, sarny spokojnie opuscily laczke, i poszly w bezpieczne dla nich miejsce a ja moglam z kobyla rzezbic. Niesamowite przezycie. I niesamowite bylo, jak wiedziala ile presji potrzeba, zeby sarny zostaly razem oraz zeby szly w pozadanym kierunku.

Najwieksza zwierzeca panike u kobyly spowodawaly - piranie :-) (sadzac wedlug jej zachowania byly zdecydowanie miesozerne). Przechodzimy ot taki sobie plytkawy strumyczek, piasczyste podloze, wiele razy tedy szlysmy... A tu nagle wybuch. Kobyla zaczyna sie miotac w te i wewte, trudno odgadnac w ktora strone zrobi sus. Nie ponosi doprzodu, nie staje deba, nie bryka, nie kopie, tylko takie dziwne nieskoordynowane skoki na boki. No zesz, o co chodzi? Taaa, lawica ryb wygrzewala sie na sloneczku. I jak konik wszedl w lawice, to ryby ogarnela panika i zaczely smigac w te i wewte. A ze plytko bylo, i w szerszym miejscu to nie odplynely w cholere, tylko sie wciaz miotaly wokol nas tak, ze woda kipiala (dosc konkretne sztuki to byly). Jak w koncu polapalam sie o co chodzi, pchnelam kobyle na drugi brzeg i juz bylo dobrze.
Z rzeczy nieprzyjemnych - nadepnęliśmy kiedyś na sarenkę w trawie. One jak małe to siedzą jak trusie do ostatniej chwili.
Raz w pobliskim lasku jakiś drapieżny ptak (pewnie jastrząb) puknął mi w kask. Podejrzewam, że nie słyszał mnie jak wkłusowałam zza zakrętu i mu się znalazłam idealnie na drodze lotu podczas polowania. mało nie spadłam (ze strachu) bo sama kolizja to było "puk" w kask (przydał się kask, przydał)

Z rzeczy przyjemnych, latem jak jeździłam na naszym krosie gdy już się szarówka robiła to na tą niską łączkę, na której jeżdżę wychodziły regularnie dwa koziołki i się ganiały ... dookoła mnie🙂 One mnie chyba nie brały "za ludzia", bo zero stresu. To one wolty dookoła nas kręciły (skakały).

Zdarzało mi się też robić "pokazy dla lisów" - matka przyprowadzała młode na skraj tej łączki, siadały sobie dwa rude tak wyżej i się po prostu przez chwilę gapiły jak jeżdżę - jak gwiazda animal planet się czułam, heheh.

No i oczywiście żurawie - te znów o poranku - latem, jak się starałam przed muchami pojeździć - to znowu ja dookoła nich woltę robiłam.




Ja kiedyś za zakrętem leśnej drogi wpadłam galopem w środek buchtującego stada dzików, ze dwadzieścia ich było. Kobyła stanęła jak wryta, mało przez łeb nie wyleciałam, a dziki rozprysnęły się na wszystkie strony z kwikiem i łomotem. A tak ze trzy lata temu, zimą jechałam po takich olbrzymich, pagórkowatych łąkach pod lasem i orzeł bielik przyleciał sobie nas pooglądać! Zrobił nad nami trzy okrążenia na wysokości może 5-6 metrów i widać było każde pióro na nim, a nawet oczy, normalnie leciał i się przyglądał. A ostatnio, tydzień przed Świętami wracałam od weta samochodem i w lesie w którym mieszkam zobaczyłam na poboczu wilka. Stał i coś wąchał na ziemi. Ja też stanęłam i patrzyliśmy się na siebie przez dobre kilka minut, potem sobie poszedł. Do tej pory jestem pod wrażeniem
Ja kiedyś o mało nie zaliczyłam zderzenia z klępą. A moja Ruda niewielki konik ale szybki i (na całe szczęście) niesamowicie zwrotny. Galopujemy sobie w tempie naprawdę przyzwoitym (to jest to, co Rude lubi najbardziej), wyjeżdżamy z lasu na łąkę gdzie jest rozwidlenie dróg i ... na szczęście koń odskoczył w jedną, klępa w drugą. Minęłyśmy się na wyciągnięcie ręki. I nikt nie wytracił prędkości. Tamta z młodym - na szczęście po przeciwnej stronie niż my, uciekała przed psem.
W ogóle mieszkam w tak dzikiej okolicy, że sporo zwierzyny spotykam.
Najbardziej nagrodzona czułam się jadąc na trening w deszcz (o jak mi się nie chciało) na koniu klienta, "do zrobienia". I w środku dnia, na otwartej przestrzeni spotkałam borsuka - powędrował gdzieś w krzaki jak to one mają w zwyczaju nie przejmując się niczym.
Bielika nad głową też doświadczyłam - niesamowite uczucie. (tak nie marginesie bielik to nie orzeł)
Dziki, sarny, jelenie, łosie (w wersji "normal" nie "hardkor"😉, żółwie błotne, żurawie czy lisy to właściwie codzienność. A że jeżdżę głównie w tereny, mam trzy konie do jazdy + czasem jakieś "zlecone" to tych spotkań wręcz w nadmiarze...
I jakoś się nie boję... Ale ja w ogóle mało strachliwa jestem.
lusia722   poskramiacz dzikich mustangów i jednorożców
03 stycznia 2017 23:38
Ja miałam kiedyś dwie szurnięte sarny, które cały dzień stały przy placu i patrzyły na konie z daleka.
Ale raz miałam przygodę, bo pojechałam na łąkę za placem i one zamiast w drugą stronę to za koniem biegły.
Na szczęście koń z tych mało wyrywnych i płochliwych.

Mój kucyk natomiast to jest czasem dziwny. Panicznie bał się bocianów. Żurawi wcale, ale bociany no nie do przejścia.
I z sarnami/jeleniami też kłopot, sarny w jedną, a kucyk w drugą.
SzalonaBibi Teoretycznie wiem, że to orłan, ale moje wnętrze tego nie przyjmuje. No bo jak to brzmi: mieć orłana w herbie...,albo: Orłan z Wisły... 😵 no nie pasuje mi i pozdrawiam wszystkie orły 😅
Moim sposobem na wyskakujące zwierzęta jest głośna rozmowa, a jak jestem sama to sobie śpiewam😀  Wtedy albo wyskoczą wcześniej, albo w ogóle.


Też kiedyś taką metodę stosowałam, ale ktoś na forum pisał, że te wyskakujące z krzaków pod konia sarenki robią to celowo, bo gdzieś tam mają młode i w ten sposób odciągają od nich niebezpieczeństwo. Więc w sumie nie wiem, czy w ten sposób nie prowokuje się sarny do gwałtwnego ujawnienia się. 

Na wiosnę tego roku miałam stałego towarzysza na ujeżdżalni – zająca. Gdzieś zawsze przycupnął i uciekał odpiero, jak byłam bardzo blisko. Nie uciekał przed „spieszoną” trenerką, uciekał przed koniem. Niestety, po jakimś czasie się wyniósł. Albo coś go zjadło. 
SzalonaBibi Teoretycznie wiem, że to orłan, ale moje wnętrze tego nie przyjmuje. No bo jak to brzmi: mieć orłana w herbie...,albo: Orłan z Wisły... 😵 no nie pasuje mi i pozdrawiam wszystkie orły 😅


ale my w godle nie mamy Bielika tylko mamy Orła Białego. Bielika mają Amerykanie.
kotbury Jednak nie do końca jest tak jak piszesz.

Bielik zwyczajny to ptak z rodziny jastrzębiowatych. Występuje w Europie, w Polsce również.

Bielik wyglądem przypomina orła. Przyjmuje się, że to ten gatunek jest uwidoczniony w godle Polski. Uważa się też, że pierwowzorem mógł być orzeł przedni.

A w Stanach występuje bielik amerykański.
Godłem RP jest  Orzeł Biały w Koronie i to tyle , nie ma nigdzie, że to bielik . Heraldyka to nie ornitologia  😁

kotbury Jednak nie do końca jest tak jak piszesz.

Bielik zwyczajny to ptak z rodziny jastrzębiowatych. Występuje w Europie, w Polsce również.

Bielik wyglądem przypomina orła. Przyjmuje się, że to ten gatunek jest uwidoczniony w godle Polski. Uważa się też, że pierwowzorem mógł być orzeł przedni.

A w Stanach występuje bielik amerykański.


Orzeł Biały to gatunek, którego już chyba nie ma... tak jak tura🙂

Odnośnie tematu, to takie mam widoki w praktycznie każdym terenie jesienią i zimą.

FILM
ed
Pfff, ludzie, zwierzyna w terenie to pikuś. Mi te wredne leśne świnie non stop rozpieprzają pastucha, wypuszczają konie tym samym z pastwiska, a do tego pół pola (około 5,5 ha) ryte na zmianę. Koło Łowieckie sobie radośnie ustawiło 4 paśniki w lesie naokoło mojego terenu, nie stawiając do tego żadnej ambony w promieniu uwaga - 1,5 km. Aktualnie wieczna wojna trwa między mną, a Kołem Łowieckim, i końca wojny nie widać. Bo oni, że nie mam upraw, to się nie kwalifikuję pod ochronę terenu, a ja, że mają coś wreszcie zrobić, bo od urodzenia tu mieszkam i problem z dzikami pojawił się dopiero jakieś 4 lata temu, i powoduje spore straty, a to oni są za to odpowiedzialni, jako myśliwi i Koło Łowieckie odpowiedzialne za ten okręg... Sarny się pasą czasem z moimi końmi na pastwisku, konie je olewają, sarny konie też olewają, są najczęściej w dwóch różnych krańcach pastwiska, a że sarny przeskakują ogrodzenia, a ich nie niszczą, to niech sobie wchodzą. To samo pełno zajęcy, lisów, ptaki, czasem łoś się trafi. Ale ja w sumie mieszkam tam, gdzie wrony zawracają, także nic nowego. 🙂
Jeśli dziki niszczą Ci łąki na których wypasasz  konie to należy Ci się zadośćuczynienie za poniesione straty.  Przynajmniej tak było tam gdzie ja trzymałam konia na łąkach.  Właściciel stajni rok w rok zgłaszał szkody do nadleśnictwa i zawsze wypłacali mu odszkodowanie.
Dementek   ,,On zmienił mnie..."
06 stycznia 2017 18:11
Często spotykam dzikie zwierzęta: sarny, jelenie, czasem łosie, a najrzadziej- dziki i zające. Z żadnym zwierzakiem się nie zderzyłam, najwyżej galopowaliśmy na równi (z jeleniem). Albo wypłaszałam stada jeleni/saren.
Jesienią, przez drobną pomyłkę przy jechaniu nową trasą, wracałam po ciemku (prawie 3 godziny, bo nic nie widziałam) słyszałam jelenie (akurat miały okres godowy). Musiały być blisko, konie były bardzo czujne. Głośno śpiewaliśmy z ekipą (ja + 2 osoby). Klacz, na której jechałam, czuła się niepewnie i pozwoliła wyprzedzić się arabom (a tak to się na nie potrafiła rzucić z kopytami i zębami). Ale to był chyba najlepszy wyjazd w teren. Pod koniec spotkaliśmy jeszcze dzika  🙂 Ale tu już bezproblemowo.
Ogólnie w pracy miałam bardzo dobre konie na wyjazdy w teren. Tylko jeden bał się zwierząt leśnych. A tak to i w dzień, i wieczorem można było jechać w teren. W nowe trasy. Po drogach, ścieżkach i bezdrożach. Przez krzaki, między drzewami, pod drzewami, wiaduktami i pod nimi. I skoczyć coś w terenie. Szkoda, że miałam tak mało klientów latem na wyjazdy w teren, a na takie powyżej 2 godzin tylko jedną klientkę, z którą jechałam nowymi trasami, które wcześniej wyznaczyłam sobie na mapie (a jechałam już bez mapy  😉 ).
Sarny się pasą czasem z moimi końmi na pastwisku, konie je olewają, sarny konie też olewają, są najczęściej w dwóch różnych krańcach pastwiska, a że sarny przeskakują ogrodzenia, a ich nie niszczą, to niech sobie wchodzą.


To cywilizowane masz te sarny... U mnie w sezonie pastwiskowym prawie codziennie łatam ogrodzenie, bo rwą idąc jak czołgi. Już zostawiałam na noc włączony prąd i nic nie dawało... Konie wiedza, że "kopie" a te tępaki za nic się nie nauczyły... Szlag mnie czasem trafia i życzę im, żeby sobie conieco na tych drutach pourywały...
belle Ja o tym wiem, ale KŁ chyba nie, bo twierdzą, że moje łąki to nieużytki (owszem, zachwaszczone to to, ale zarazem rośnie pełno ziół, także konie mają co skubać, rośliny trujące są natychmiast likwidowane), bo nie wysiewam, nie bronuję, tylko koszę i zbieram, dla nich to nie jest uprawa. A pod ochronę kwalifikują się właśnie uprawy. Ja nie chcę od nich pieniędzy, bo co mi po tym, jak zapłacą, a to nie jest współmierne do poniesionych strat, przede wszystkim takich, że zaraz po tym jak wypłacą, mam kolejne parę arów do zgłoszenia, ewentualnie zbronują mi w cholerę całe pole, bo poryte - a ja nie mogę koni wypasać nawet, i mam siano z 12 ha w plecy, plus nie puszczę ich gdzie zbronowane, bo trawa mi nie odbije. Patowa sytuacja, ale walczę. Wiem jakie mam prawa, niestety KŁ odpowiedzialne za moją okolicę nie należy do najprężniejszych i ugodowych. Spodziewam się tego, że w końcu będzie trzeba wytoczyć im sprawę sądową, jak tak dalej będzie. Już nie wspomnę o tym, że przy szacowaniu strat próbują rypać aż miło, i nagle z 1 ha zrytego robi się połowa, jak się nie pilnuje tego co protokół spisuje i mu się palcem nie pokaże.  🙄
Aby odpisać w tym wątku, Zaloguj się