A my na zawody jedziemy, znaczy się ja i moja kobyła. To będą 2 dni zawodów ujeżdżeniowych, regionalnych. Z tym że mój region to taki sobie miniregionik 😉 obejmujący kilka stanów USA: Nowy Jork, Connecticut, Maine, Massachusetts, New Hampshire, Rhode Island i Vermont.
Ciekawostką jest to że cała procedura rejestracji konia i mnie w tut. związkach, tzn w amerykańskim PZJocie czyli USEF, oraz w amerykańskim Związku Dresiaży czyli USDF, zajmuje przeciętnie góra 30 minut, wszystko online oczywizda, płatności kartą.
Można wcale nie płacić rocznych składek na te dwa związki a za to jednorazowo mniejszą kwotę na każdych zawodach.
Koń musi być zarejestrowany w USDF, ale można dożywotnią licencję wykupić i wychodzi to wcale niedrogo bo 75$.
Ponadto o żadnych badaniach zawodników nikt tu nigdy nie słyszał. Członkostwo w klubie jeździeckim też nie istnieje (w ogóle nie ma klubów jeździeckich) tak że problem z należeniem do jakiegoś klubu odpada.
Nie ma systemu odznak, nie też ma zbierania oczek i uzyskiwania licencji. Zapisuje się na jaki się chce program od Intro (kłus stęp) po GP.
Koń jedzie na zawody bez paszportu (paszporty końskie są w tym kraju jak bajka o żelaznym wilku), żadne szczepienia nie są obowiązkowe. Jedyne co, to trzeba mieć wystawiany raz do roku certyfikat wet że koń miał badaną krew i nie ma choroby Cogginsa.
Tak więc luzik.
Oby nie było za gorąco. Mam nadzieję że od morza będzie bryza powiewała bo dosłownie po drugiej stronie ulicy jest plaża.
Jedziemy na te zawody w takie miejsce które nie jest żadną stajnią a jedynie ośrodkiem do robienia zawodów stworzonym przez bogatych sympatyków jeździectwa. Są tam place do zawodów, trybuny oraz boksy angielskie dla koni .
Jedziemy klasę C czyli Third Level po dwa programy dziennie (zgodnie z tut. przepisami można 3)
KLIK