Kącik Rekreanta cz. VIII (2015)

Lov - plecy się posypały z powodu siodła (siodeł) - nie czyjejś jazdy. Moje siodło leżało dobrze i krzywdy nie robiło, ale masażystka oceniła, że mogłoby mieć mniej wypełnienia wokół kłębu. Pasowacz to potwierdził i ujął trochę wypełnienia z poduszek. Natomiast siodło właściciela okazało się być o 4-5 rozmiarów za szerokie (bez komentarza) i tego już się nie dało dopasować. Trzeba zmienić siodło. Więc ten podział - ile winy po czyjej stronie - to taki umowny.
lusia722, kurcze trzymam kciuki mocno  ❗ ❗ ❗

A ja mam ostatnio same powody do radości. Moje maluszki w zeszły weekend udanie zadebiutowały na swoich pierwszych zawodach. A ostatnio na treningach skaczą co raz wyżej a Julce zaczyna się to podobać  🤣





Nasturcja-Renata   Moi trzej mężczyźni :)
10 września 2015 15:46
brzezinka widzę, że rośnie nowe pokolnie skoczków  😉 Bardzo dobrze  🙂
amnestria, to trochę zależy, jaka to kontuzja. Są kontuzje wynikające stricte ze sposobu jazdy i obciążeń, jakim jest koń poddawany. W takim przypadku dlaczego tylko właściciel ma ponosić konsekwencje czyjejś jazdy? Tak jak napisała moon, tu trzeba mieć dobrą umowę.

No i z tym się zgadzam. Jeśli kontuzja jest winą mojego niedopatrzenia/niewłaściwego użytkowania - rozumiem, kto ponosi konsekwencje tegoż (także finansowe). Dlatego jeżdżę z trenerką, żeby też kontrolowała, czy plan treningowy i obciążenia są właściwe. No i staram się użytkować konia po prostu rozsądnie, w miarę mojej wiedzy. A jeśli mimo wszystko coś... trudno, moja wina i biorę na klatę.

Hermes, też trochę co innego pomaganie przy leczeniu, a co innego wkład finansowy. Wiedząc od początku, że tak ma wyglądać kwestia finansowania leczenia pewnie nie zdecydowałabym się na dzierżawę, a w każdym razie nie na pełną. W ogóle. I naprawdę nie rezygnuję dlatego, że trzeba będzie się koniem zajmować, spacerować itd. i "o mamo, nie będę mogła wozić tyłka przez x czasu". Wypowiedzenie poszło, bo nie mam możliwości zastosowania się do warunków, na które się nie umawiałam. Może faktycznie zbyt pochopnie, im dłużej Was czytam, tym bardziej myślę, że źle, że posłuchałam czyichś rad i że to wszystko poszło za szybko.

Burza, tylko... wg opinii weta wszystko wskazywało na to, że to nie kontuzja. Że koń ma chore nogi, permanentnie i będzie tylko gorzej (w szybkim tempie). Reszta na PW.

Ogólnie gdyby nie to niedopowiedzenie z początku, to na pewno zaczekałabym z decyzją do końca leczenia. No i tyle, więcej się nie będę tłumaczyć, bo zupełnie się nie poczuwam do przedmiotowego traktowania zwierzaka. Jakby chodziło tylko o wożenie tyłka i nieważne, co obok, to nie przejmowałabym się tym, żeby przeforsować nielimitowany dostęp konia do siana, nie przekonywałabym do dorzucenia mu paszy (z mojej inicjatywy i kieszeni), nie zmieniałabym siodła, bo się rozbudował i wyrósł z poprzedniego, nie robiłabym miliona innych rzeczy, żeby konia utrzymać w zdrowiu i dobrej formie, bo w zasadzie to wcale nie muszę, nie? 😎

Póki co jesteśmy po konsultacji telefoniczno-mailowej z innym lekarzem. Czekamy na wizytę lub polecenie kogoś, kto może do nas przyjechać "w zastępstwie" (bo terminy odległe)...
Swojego konia zanim go kupiłam dzierzawiłam 3 lata.Nie płaciłam wydzierżawiącej dzierżawy ale opłacałam wszystko związane z koniem-boks,opiekę lekarską, kowala dodatkowe pasze itd. Przeniosłam 100 km dalej , mogłam go jeżdzić jak chciałam i kiedy chciałam Jeżdziliśmy na zawody,zdałam brązową odznakę na nim, jeżdziliśmy na rajdy i dożynki.Ani mnie ani moim rodzicom/byłam wtedy niepełnoletnia/do głowy by nie przyszło wołać na jego leczenie-kiedy go użytkowałam-bo to ja odpowiadałam wtedy za stan jego zdrowia.Martwiłam sie o niego więcej niż o własnego-bo był nie mój oddany mi tylko na jakiś czas i czułam się odpowiedzialna za niego.
Oczywiście miałam bardzo dobry kontakt z właścicielką ale ona dała mi wolną rękę we wszystkich spawach związanych z nim.
Po trzech latach go odkupiłam po następnym roku dałam w dzierżawę z przeniesieniem ponad 200 km ode mnie.Moja dzierżawczyni to była wspaniała i odpowiedzialna dziewczyna-/zresztą znaleziona na tym forum/która tak samo zaopiekowała się nim-czasami miałam wrażenie ,że była w tym lepsza ode mnie.Miałam z nią bardzo dobry kontakt i jak tylko miała jakiś problem to ja zaraz o tym wiedziałąm. Tak jak kiedyś mnie tak ja dałam jej wolną rękę i nigdy się na niej nie zawiodlam.
Kiedy zachorował u niej-wiedziałam o tym od razu-zaproponowałam jej pokrycie części kosztów leczenia ale ona się nie zgodziła tak jak ja kiedyś.
Tez przetuptała z nim ze 3 miesiące bez wsiadania-bardzo się z nim związała emocjonalnie.
Razi mnie porównanie konia do mieszkania bo choć według prawa koń to rzecz tak samo jak mieszkanie-to w życiu bardziej porównanie konia do dziecka jest odpowiedniejsze-  przynajmniej dla mnie.Człowiek tak samo czuje się emocjonalnie związany i odpowiedzialny za to zwierzę i za to co się z nim dzieje.
Nie rozumiem dlaczego wiele z was uważa ,że to właściciel ma ponosić koszty leczenia konia w dzierżawie.
Dzierzawa to tak jakby przejęcie własności konia na jakiś czas z jego skutkami-oprócz zbycia.

brzezinka, trzymam kciuki, że by kariera rozwijała się bez zacięć! Są super!

Drogi kąciku, kto ma zrozumieć, jak nie bywalcy kącika?
http://www.horsecollaborative.com/struggles-only-older-adult-amateur-riders-understand/
Czyli jednak do dzierżawców (generalnie do ludzi) trzeba mieć farta. Zdecydowanie "zmroziło mnie" podejście Sumire. Widać ja też jestem z innej gliny... Cytat wywołany przez xxAgexx i wielokrotnie podkreślany przez samą Sumire: że nie stać jej na utrzymywanie chorego konia. Czyli płacić za dzierżawę i jeździć - stać. Płacić za dzierżawę i nie jeździć - nie stać. Sumire, z całą sympatią: IMO nie jesteś gotowa na swojego konia. Dzierżawa dzierżawą, te konie (lub ludzie) przychodzą i odchodzą a twój koń to tylko twój obowiązek. Twój pot, krew i łzy. Twoje ciężko zarobione pieniądze. Nikogo innego. Wszak nawet jak swojego konia wydzierżawisz... to zawsze jak zakuleje, ktoś się może nagle z niego wycofać... 😉 

.
Jedni koniarze lubią konie, drudzy bardziej wolą na koniach jeździć 😉.


Takiego tekstu jeszcze nie słyszałam.
Ja wiekowo może nie jestem starej daty, ale umysłem chyba tak.
Dzierżawiłam konia przez 3 lata i dużo się działo przez ten czas. Problemy z nogami, okazało się, że trzeba specjalnie okuć, spacerować, smarować, chłodzić.
Przyjeżdżałam i robiłam to wszystko mimo tego, że nie musiałam - na miejscu zawsze był ktoś kto mógł to zrobić.
Wydaje mi się, że skoro ktoś oddaje mi swojego konia bądź co bądź pod opiekę (nawet jeśli odpłatną), to powinnam go traktować jak swojego.
Planowałam go kupić, niestety nie wyszło, ale dla mnie dzierżawa miała być takim przedsmakiem posiadania własnego konia, więc robiłam wszystko tak, jakbym zajmowała się swoim własnym.
Mnie najbardziej uderzyło to co napisała sierra z tym stać i nie stać. Tu jest chyba zawarty cały sens.

Do tego ciężko ustalić nie raz winnego kontuzji. Mój kon miał stłuczone sciegno i krwiaka. Można by śmiało obstawić zabawy na padoku ale prawda była taka ze kon walnął się na treningu tyłem w przód, na skoku. I był bez ochraniaczy, choć nawet w nich by się kontuzjowal bo były za krótkie a kontuzja tuż pod nadgarstkiem. Zwykle ochraniacze najdłuższe jakie były, a jednak wina moja bo powinnam mieć specjalnie przedłużone wiedząc że kon ma za długie nogi.
Halo  :kwiatek:

Jakbym siebie widziała, .... 😂
.
Muchozol, o ile to nie Ty zaźrebiałaś 😉
.
Jak dla mnie to w przypadku pełnej dzierżawy dzierżawca powinien ponosić pełne koszty leczenia, przy współdzierzawie połowę kosztów... tylko trochę inaczej kiedy koń po leczeniu będzie się nadawał na łąki co najwyżej.
Ale jak dzierżawcy nie stać na leczenie konia to też chyba można się dogadać? Inaczej wygląda powiedzenie "słuchaj, nie stać mnie na leczenie, mogę jedynie się dołożyć w jakimś tam stopniu, nie wiele, ale tylko tyle mogę", a inaczej składanie od razu wypowiedzenia.
Pewnie, każdy jest tylko człowiekiem ale dla mnie dzierżawa łączy się z odpowiedzialnością.
Odpowiedzialnością, do której trzeba dorosnąć. 
Dlatego ja obiecałam sobie, że mój koń już dzierżawców mieć nie będzie.  🙄
Viridila   ZKoniaSpadłam & NaturalBitsBay
11 września 2015 10:38
Jak dla mnie wszystko zależy od umowy... Jeśli dzierżawa była na zasadzie "byle by koń miał ruch" i w umowie nie ma słowa o ponoszeniu kosztów leczenia (chyba, że kontuzja z winy dzierżawcy - to inna sprawa) "w razie w". Nic dziwnego, że wtedy albo dzierżawcy spierdzielają jak coś się dzieje, albo.. trudno znaleźć naprawdę sensowną osobę kiedy takowy zapis jest w umowie i wiąże się raczej z pojęciem "współwłasności" a nie "współdzierżawy" 😉 No, ale zielona jestem w temacie dzierżaw, więc może czegoś pod uwagę nie wzięłam 😡

Nigdy od kogoś konia nie dzierżawiłam. Nigdy nie dawałam swojej kobyły do dzierżawy. Kiedy przydarzył się podwójny skręt jelit to koszty poniosłam jako właściciel - co jest naturalną koleją rzeczy. Gdybym wtedy - przykładowo - miała współdzierżawcę to prawdę mówiąc nie wiem czy od tak bym "oczekiwała" wyłożenia połowy kosztów - wątpię żeby jakikolwiek dzierżawca "chciał" wyciągać kilka tyś. na czyjegoś konia (mimo tego, że koń do pełnej sprawności wróci). Oczywiście patrząc przez pryzmat tego co być "powinno", a nie tego co by stało w umowie. Dlatego póki mogę to wole kobyłę wstawić w trening do zaufanych ludzi, niż żeby miała dzierżawcę 🙂
Dlaczego według was ja a nie dzierżawca mam płacić za kolkę u konia który nie jest u mnie dłuższy okres czasu?
Akurat poważna kolka ze skrętem jelit i operacją jest tu dobrym przykładem.Kon u mnie latami nie miał żadnej kolki a teraz nagle po po roku zakolkował u dzierżawcy i co teraz?
Sytuacja jest związana z dużymi kosztami liczy się tez czas i co w takiej sytuacji?
Jeżeli dawałam zdrowego dobrze zajeżdzonego i zdrowego na umyśle konia w dzierzawę za koszty utrzymania powiedzmy z powodu finansowych czasowych problemów- to ktoś kto użytkował go tak jak chciał jest zwolniony według was z niemałych  kosztów leczenia?I to uważacie ,że jest w porządku?


Ja uważam, że tak. Bo to nadal Twój koń.
Czuję się osamotniona w swoich poglądach, ale trudno. Jak ktoś chce zrzucać na innych odpowiedzialność za swojego konia to niech go sprzeda. Jeszcze rozumiem sytuację, gdy koń wyjeżdża w pełną dzierżawę i dzierżawca z właścicielem dzielą się kosztami leczenia. Ale nie wyobrażam sobie zrzucania wszystkiego na dzierżawcę. Przy współdzierżawie to nie ogarniam w ogóle jak można wymagać od kogoś kasy za leczenie. Pomocy przy zabiegach pielęgnacyjnych, nie wiem.. stępowania w ręku - tak (o ile są przesłanki, że koń się z tego "wyliże"😉. Ale pieniędzy??
.
No, ale to chyba my-właściciele liczymy się, że zawsze może taki granat wybuchnąć. Czy jesteśmy od konia 3km czy 300km. Nadal jest nasz.
I powtórzę, jak nie stać nas na konie (w tym potencjalne leczenie*) to je należy sprzedać.
Ja naprawdę rozumiem rozgoryczenie i rozżalenie, ale no takie jest życie. I nic z tym się nie zrobi.



* ps. ja nie mam odłożonych w skarpecie kilku tysiaków na ew. operacje; ale jak dostałam duży rachunek z kliniki to wyprzedałam sprzęt (siodło, ogłowie etc.), na resztę kredyt i jakoś dałam radę.
.
A gdzie ja komuś do portfela zaglądam? Szczerze powiedziawszy to średnio mnie interesuje czy kogoś stać czy nie. Interesuje mnie czy mnie stać.
Wypowiadam się tylko w kontekście zrzucania odpowiedzialności finansowej na dzierżawców. Nie popieram i już.
Anderia   Całe życie gniade
11 września 2015 13:23
A ja powiem, że z perspektywy osoby, która kupiła długo wyczekiwanego konia z myślą oczywiście o regularnych treningach, po czym zdrowotnie ciągle coś mu się dzieje i mniej lub bardziej go z jazd wyklucza (obecnie wyjątkowo czarne perspektywy...), doskonale rozumiem osoby, które nie chcą dokładać się finansowo do leczenia nieswoich koni lub całkowicie rezygnują z dzierżawy/współdzierżawy/czy jakiegokolwiek układu, w jakim są. Sama diagnostyka potrafi wynieść naprawdę niezłą sumkę, gdybym miała dzierżawcę, to nie wyobrażam sobie od niego dębić choćby i części takiej kwoty. Gdyby ta osoba przywiązała się do konia i chciała mi pomagać w jego rehabilitacji to czemu nie, ale pieniędzy bym nie przyjęła.

Wiadomo, że ogólnie ma się konie po to, żeby jeździć, ale dzierżawa tym właśnie różni się od kupna własnego konia, że w razie czego można się wycofać i nie ponosi się takiej odpowiedzialności za zwierzę. Pod tym względem właśnie jest to wygodny układ i podobnie jak amnestria nie widzę niczego niesamowitego w rezygnacji, zakładając oczywiście, że rokowania są strasznie słabe, a powrót pod siodło mocno oddalony w czasie. A nie na przykład tygodniowe podbicie czy naciągnięcie. Kontuzja kontuzji nierówna.

Podsumowując - potrafię zrozumieć, że ludzie nie mając swoich koni wolą wydawać pieniądze na aktywne trenowanie niż leczenie cudzych. I spędzania czasu w sumie też to się tyczy. Każdy, kto przerabiał z koniem jakieś większe przeboje zdrowotne, zdaje sobie sprawę, ile to kosztuje finansowo, czasowo i przede wszystkim, jak wypompowuje psychicznie.
.
Mozii   "Spełnić własną legendę..."
11 września 2015 13:48
A ja trochę nie rozumiem podejścia niektórych iż zbrodnią jest to co sumire napisała, że jak koń sprawny to ją stać na utrzymanie, a jak już się zepsuł na dobre to jej nie stać. Serio nie widzicie różnicy w finansach? Koszty utrzymania, a koszty utrzymania + koszty leczenia? zaraz ktoś powie, że na trenera było stać, a na weta już nie. Ale trener nawet 2 razy w tygodniu nie kosztuje tyle co wet, diagnostyka i leczenie 😉
Gillian   four letter word
11 września 2015 13:52
Pomijając to, że można się nieźe przejechać. Koleżanka leczyła dzierżawionego wałacha, wpakowałam w niego kupę kasy i jak koń był na chodzie to podziękowano jej za dzierżawę z dnia na dzień. Kasy nie ma, przerwa w jeździe.
Moim zdaniem wychodzi na to, że sumire jest właśnie odpowiedzialna. Dlaczego? Bo mogła kupić swojego konia. I teraz zastanawiać się skąd wytrzasnąć pieniądze.
Ale zdecydowała się na dzierżawę, ze wszystkimi jej blaskami i cieniami. Ile to było już historii o tym, jak to właściciel w pewnym momencie decydował, ze konia jednak sprzedaje i nagle dzierżawca tracił zwierzaka spod tyłka? Jakoś nikt takich osób po główkach nie głaszcze. Bo nie ich koń. Ale żeby dorzucać się do leczenia to wszyscy nagle twierdzą, że to moralny obowiązek. Guzik prawda.
Moim zdaniem wychodzi na to, że sumire jest właśnie odpowiedzialna. Dlaczego? Bo mogła kupić swojego konia. I teraz zastanawiać się skąd wytrzasnąć pieniądze.

No ja to właśnie trochę widzę w ten sposób. Nie mam swojego konia, bo jak myślę o tym, że wybuchnie mi granat np. w postaci ciężkiej, operacyjnej kolki, to... nawet nieszczególnie mogę liczyć na pomoc rodziny, bo "po co mi w ogóle ten koń".

Inna sprawa, że ta dyskusja, jaka się rozwinęła, trochę mi pomogła to wszystko przemyśleć (nie żebym nie myślała nad tym bez niej).
reniaa w takiej sytuacji to właśnie dzierżawca powinien ponosić koszty... bo Ty tak naprawdę nie wiesz czy owy dzierżawca nie nawalił w kwestii żywienia co doprowadziło do kolki. On konia użytkuje, on o nim decyduje  (żywienie, kowal, treningi itp.), on konia utrzymuje więc i koszty leczenia należą do niego. W przypadku dzierżawy z przeniesieniem dzierżawca ponosi pełną odpowiedzialność za konia i to powinno być zapisane w umowie.
Aby odpisać w tym wątku, Zaloguj się