Dzierzawa

devil, to czego oczekujesz od dzierżawcy? Zawijania konia? Bo szczerze niespecjalnie rozumiem... Jeśli masz rozbujany stan zapalny, to czarci pazur +MSM z Dromy kosztuje 130 zł . Działa. Do tego niedrogi, ale strasznie trudny do zdobycia Vetisolon i tyle.
Swoją ścieżką strasznie drogi lek wet, skoro jedno USG to koszt 250 zł...
Nie, tak jak powiedziałam oczekuję zwroty połowy kosztów każdego usg. To że obiecywała się pojawiać i pomagać, to mam gdzieś, bo po pierwsze i tak tego nie zrobiła, a po drugie jestem w stajnie to robić sama, mam kogoś do pomocy.
200zł samo usg, 50zł dojazd.
devil, mowa o gniadym koniu z Twojej galerii?
tak jest.
Masz konia z lekkim kozińcem i dziwi Cię kontuzja przy treningu skokowym?
Nie wiem co zwierz ma z prawym przodem, ale prawidłowy kompletnie nie jest 🙁

Szkoda zwierzaka zdecydowanie, ale też nie dziwię się że skakany intensywnie na kopnym podłożu miał spore szanse tak skończyć.
A z dzierżawcą co zrobisz? Do sądu ją podasz? Bo to jedyna droga do dochodzenia swoich praw...
Niestety nawet przy pisemnej umowie ciężko wywalczyć cokolwiek. Mnie też dzierżawca zrobił kiedyś w balona znikając z dnia na dzień bez słowa. Nawet problem miałam z odzyskaniem kluczy od paki 🙁 Była umowa, był 3 miesięczny okres wypowiedzenia. Sądzić się o te kilka stów nie zamierzałam, bo koszt prawnika przewyższyłby tę kwotę... 🙁 Niestety w praktyce właściciel konia niewiele niestety może 🙁
Jedyna rada: jeśli dziewczę pozostaje pod opieką (i dachem) rodziców - możesz z nimi porozmawiać o problemie...
Dziwi mnie, bo koń w treningu od dłuższego czasu. I nic się nie działo (ale można tak sobie gadać, to nie jest w żadnym wypadku argument). Dobrą budową jak widać nie grzeszy, ale zawsze pod kontrolą weta. Nogi, plecy, wszystko.
Do sądu raczej nie pójdę, bo dodatkowych kosztów chce uniknąć. Spróbuję jeszcze raz się z nią skontaktować, być może telefonicznie. Później prawdopodobnie pójdzie "list z pieczątką", może rodzice się zainteresują, bo właśnie jest na ich utrzymaniu. Albo już bezpośrednio do nich będę się zgłaszać. Zobaczymy, liczę na jakąkolwiek reakcję.
devil, nie pisz pism z pieczątką. Weź tyłek w troki o porozmawiaj z rodzicami. Agresja zawsze rodzi agresję - a takie pismo to już atak (bez względu na to czy słuszny czy nie). Mediacje najczęściej przynoszą więcej dobrego, niż wojna...
Hmmm okej. W sumie może masz rację. Z drugiej strony miałam nadzieję że sprowokuje ją to do myślenia. Być może trochę się "przestraszy" i zwróci hajs i będzie miała z głowy. Ale może to zły tok myślenia i rzeczywiście lepiej jeszcze raz spróbować nawiązać kontakt. Sama doświadczenia życiowego nie mam za dużo bo jestem jeszcze młodsza od niej. I tak naprawdę to jest powód dla którego chcę od niej zwrotu chociaż połowy kosztów, bo od rodziców nie chce brać na konia. Wystarczy ze dorzucają się do pensjonatu.
I to mnie wkurza ze człowiek pracuje na coś, a później przyjdzie ktoś i wszystko zniszczy. Bo pieniądze to okej, ale kon był w treningu, zaczynało nam iść co raz lepiej a przez moją kontuzje juz była przerwa. Moglibyśmy juz wracać na parkury z moimi plecami, ale nie, bo teraz koń stoi. Mam nadzieje ze limit pecha jest wykorzystany... Sorry ze się uzewnętrzniam 😉
Panskie oko konia tuczy.
Swojego trzeba dogladac, pilnowac, jak nie osobiscie to przez osoby zaufane.
A jak nie - to trzeba zmajstrowac taka umowe z takimi zapisami, zeby sie czuc bezpiecznie.

No niestety, takie zycie.
Ja jestem dzierzawca, tylko. Ale jak mnie nie ma, a kon ma nawet miec oprowadzanke pod dziecmi - to pytam wlascicielki czy wszystko w porzadku, jak sie kon miewa, itp itd. Albo prosze kolezanke zeby zerknela czy wszystko gra. Nie wyobrazam sobie inaczej, mimo ze kon nie moj.
Pozytywne strony dzierżawy:

Wlasciciele po ostatniej wizycie na mojej jezdzie z trenerka doszli do wniosku ze KONIECZNIE musza mi ulatwic robote i zrobili oswietlenie placu przed stajnia i przygotowuja kolejne na duzy plac  😍
Mogłabym prosić o opis i ogólne wrażenia kogoś kto dzierżawi konia za koszt utrzymania z przeniesieniem do innej stajni?  Interesują mnie odczucia obu stron  😉
gunia 92 byłam na obu stanowiskach... w jednym i drugim przypadku mam negatywne doświadczenia.. więcej na priv chętnie odpowiem..
gunia92, ja też mogę wypowiedzieć się z obu stron 😉 Mam konia w dzierżawie, mój też był przez chwilę w dzierżawie z przeniesieniem. Nie wypaliło, ale to nietstety z powodu dzierżawiącej, która okazała się oszustką. Ja mam w dzierżawie konia forumowej Laguny, w styczniu będzie już 2 lata. Ja jestem mega zadowolona, Laguna póki co żadnych zażaleń nie składała. Wszystko zależy na kogo się trafi, niestety
Nam niedługo stukną trzy lata dzierżawy z przeniesieniem. Właścicielka konia nie zabiera, jak już przyjedzie to wychodzi z bananem na twarzy (chociaż wpada bardzo rzadko mimo moich usilnych starań żeby jednak bywała u nas częściej i podziwiała jaki dzielny rumak wyrósł 😉 ) więc znaczy, że wszystko hula jak należy. 
Chyba mój post niewiele wniesie, a już na bank będzie nudny bo ja z perspektywy dzierżawiącego nie mam żadnych zastrzeżeń. No może oprócz tego, że naprawdę mogła by częściej zaglądać niż ten raz/ dwa razy do roku. Tylko z komentarzy znajomych wynika, że nasze relacje i moja opieka daleko odbiegają od tego co się na codzień spotyka. Tzn. w sensie pozytywnym odbiegają.
Przy dzierżawie z przeniesieniem, kto powinien mieć paszport konia? Właściciel czy osoba biorąca konia w dzierżawę, do swojej stajni? Czy jakieś inne papiery końskie tez się "przekazuje"?
Wg mnie dzierżawca, przecież gdzieś trzeba wbijać pieczątki ze szczepieniami chociażby... No i wg prawa paszport powinien znajdować się w miejscu przebywania konia (jak się konia przewozi, to powinno się go mieć ze sobą). Oczywiście rzadko kiedy ktokolwiek np. przy kontroli drogowej w ogóle to sprawdza...
Zresztą paszport nie jest dowodem posiadania konia, choć jak ktoś będzie chciał być nieuczciwy i dajmy na to konia sprzedać, to nawet nie posiadając jego paszportu sobie może poradzić (opchnąć konia z paszportem innego konia itp.).
Czy paszport będzie jedynym papierem, który dostanie dzierżawca?
ushia   It's a kind o'magic
29 grudnia 2015 15:30
tak po mojemu to powinien miec rowniez umowe dzierzawy z zapisami odnosnie zakresu "decyzyjnosci" o koniu - w sensie zabiegi, leczenie, udostepnianie, wziecie odpowiedzialnosci za szkody wyrzadzone przez konia itp
Tak, tak, umowa to rzecz jasna, nie pisałam bo myślałam że to oczywiste, że powinno się ją podpisać.

Edit. pytanie.
Czy móglibyście napisać jak to jest w waszym przypadku, zapisane w umowie, jakie macie rozwiązania w przypadku np. śmierci konia zarówno z winy dzierżawcy jak i "przypadkowej śmierci" lub z niewiedzy/niedopatrzenia, kontuzji wykluczającej dalsze użytkowanie konia lub drogich kosztów leczenia, konieczności wysłania do kliniki, zabiegi, ogólne drogie leczenie itp. Co jeśli koń zachoruje np. z powodu stajni? Jakieś astmy, płuca, kontuzje itp., a umowy z pensjonatem się nie podpisuje, gdyż taka nie istnieje? A także wcześniej wspomniana odpowiedzialność za szkody wyrządzone przez konia (materialne, a także te na ludziach), byłabym wdzięczna gdybyście napisali także o innych ważniejszych zapisach, które powinny znaleźć się w umowie (i ich rozwiązania).

Co gdy np. zapis o kontuzji/śmierci (tfu, tfu!) konia nie pojawi się w umowie, a nieszczęście sprawi że koniowi trzeba będzie ulżyć? Mówimy tylko do właściciela: "Przykro mi, do widzenia."? Żadnych następstw?
galle, z rzeczy Cię interesujących ja mam tyle:

Dzierżawca nie ponosi odpowiedzialności za wady ukryte konia oraz choroby z tym związane.
Dzierżawca nie ponosi także odpowiedzialności za zdarzenia losowe nie wynikłe z jego winy, mające miejsce w ośrodku wymienionym w §1, w tym urazy konia nabyte podczas: przebywania konia w boksie, popasu, ucieczki z popasu, ucieczki ze stajni, jak również za zniszczenia mienia dokonane przez konia w powyższych sytuacjach.


Podstawowe koszty weterynaryjne (koszty szczepienia, odrobaczania, leczenia chorób nie związanych z urazami lub kontuzjami) związane z koniem pokrywa Wydzierżawiający, chyba że powstały problem zdrowotny konia jest wyłącznym skutkiem działania lub zaniedbania ze strony Dzierżawcy. Wówczas Dzierżawca zobowiązuje się w trakcie trwania umowy do ponoszenia połowy kosztów leczenia konia.

Dzierżawca zobowiązuje się do ponoszenia połowy kosztów leczenia konia, wynikających z nabytych przez konia kontuzji w trakcie trwania umowy. Strony ustalają ponadto, iż Dzierżawca będzie pokrywał połowę kosztów wizyt kowala, dbania o zęby konia, pielęgnacji oraz ewentualnych suplementów mających na celu utrzymanie konia w dobrej kondycji zdrowotnej i treningowej.

Dzierżawca nie ponosi odpowiedzialności za kontuzje, choroby i padnięcie konia, jeżeli zdarzenia te są następstwem okoliczności związanych z tkwiącymi w zwierzęciu wadami.

Co do szkód wyrządzonych przez konia, warto się zaopatrzyć w stosowne OC.
Moona - osobiście żałuję, że nie miałam takiego zapisu w swojej umowie z właścicielem 😉 ale też była to moja pierwsza dzierżawa i też nie miałam takiego pojęcia do końca :p

Od początku współdzierżawy pojeździłam kilka miesięcy, wszystko fajnie, super się dogadywałyśmy z właścicielką, aż nagle w maju wet po przypadkowym badaniu stwierdził zapalenie więzadła pierścieniowego (żadnych objawów poza małym opojem na nodze) = wycieczka konia do kliniki na drugi koniec Polski, zabieg, potem 6 miesięcy rehabilitacji (cały czas płaciłam za wszystko: dzierżawa + kowal + wet + leczenie + transport + sam zabieg, normalnie się zajmowałyśmy koniem w ustalone dni jak wcześniej), w styczniu koń zaczął już powoli wracać do normalnych jazd, powoli drążki, pierwsze podskoki, wszystko wróciło do normy chociaż dalej było chuchane i dmuchane (glinki, wcierki, zawijanie itp).

Na koniec maja czyli po 5-6 miesiącach kolejna historia - kobyła się rozwaliła najpewniej na padoku (tzn rozkuła w boksie i poszła na 3), przez ponad 2 miesiące w ogóle nie mogliśmy ustalić od czego kuleje, leczona na różne rzeczy (raczej efekty uboczne głównej przyczyny - zapalenia mięśnia). U mnie akurat wyszła też sytuacja, o której uprzedzałam właścicielkę pół roku wcześniej - zakładałam i otwierałam firmę i wiedziałam z góry, że będę musiała albo całkiem ograniczyć albo przerwać dzierżawę ze względu na brak czasu, a przede wszystkim kasy(wszystko pakowane w działalność) bo na spacerki w ręku czas by się znalazł, na jazdy itp pewnie gorzej.
Kontuzja konia miała być lekka, podejrzenia ropy w kopycie, potem po kolei diagnozy wykluczające konia na max miesiąc czy dwa, więc ustaliłyśmy z właścicielką, że dopóki koń nie zacznie galopów, to nie płacę za utrzymanie, a jedynie dokładam się do weta i oczywiście normalnie się opiekuję naszą łobuziarą itp. Właścicielce - wiadomo, nie podobało się zbytnio, ale przystała na takie tymczasowe warunki.
Po miesiącu bezskutecznego leczenia na miejscu, właścicielka zdecydowała się znowu konia wysłać do kliniki - w tym wypadku zrobiła to już na własny koszt, to była jej decyzja. Ogólnie miało być wszystko spoko, umowę rozwiązałyśmy, bo i tak było już w niej tyle nieaktualnych rzeczy (przede wszystkim stan konia), za dużo aneksów, zmian itp 😉 i obie miałyśmy zamiar po prostu spisać nową umowę, nowe warunki jak klacz wróci do zdrowia, żeby wszystko było czarno na białym, że znam stan konia i przebyte choroby itp. Właścicielka zmieniła zdanie jak koń wrócił i nie chciała nawet żebym pomagała przy opiece i rehabilitacji  🤔 tzn opóźniony foch?? Stwierdziła, że jednak nie będzie chciała już dzierżawić kobyłki i będzie jeździć na niej sama.
Strasznie żałowałam, bo bardzo się zżyłam z koniem, no i zawsze, mimo wszelkich przeciwności  jakoś się dogadywałyśmy z właścicielką, ale w sumie z perspektywy czasu myślę, że wyszło na dobre. Tzn porównując moją umowę z innymi to mogę tylko stwierdzić, że przy kolejnej dzierżawie nie zgodzę się na warunki, że płacę prawie połowę kosztów, dbam o konia i sprzęt jak swoje, poświęcam dużo czasu i serca, a koń po 2 miesiącach z powodu jakiejś wady, a nie ewidentnie z powodu kontuzji nabytej w trakcie MOJEJ jazdy lub MOJEJ opieki zostaje na pół roku wyjęty z pracy i z uśmiechem na ustach mam za to płacić i rehabilitować - jakby nie patrzeć - nie swojego konia, o którym nie mogę i nie decyduję w jakikolwiek sposób tylko dostosowuję się do wszelkich decyzji właściciela 🙁

Ogólnie kilka osób widziało moją umowę i ponoć w życiu by się na takie warunki nie zgodziły - choćby nie wiem jak cudowny był koń i jak wiele umiał - a był i umiał! 😍 ja nie żałuję, bo mimo wszystko to była moja decyzja i wiedziałam na co się piszę, chociaż może nie sądziłam, że jeden koń może mieć aż takiego pecha 🤣  Na szczęście kobyłka już praktycznie wróciła do zdrowia i jazd, bez mojego udziału niestety, z żalem, no ale cóż począć - mimo wszystko spełniłam to, o co mi chodziło - bardzo dużo się nauczyłam nawet w trakcie dłuuugiej rehabilitacji konia, znam wszelkie koszty utrzymania zwierzaka i problemów z tym związanych aż za bardzo, więc w przyszłości jeśli dorobię się swojego czterokopytnego to będę wiedziała z czym to się je 😉 Z właścicielką mimo wszystko mamy nadal b.dobry kontakt i kobyłkę odwiedzam jak tylko jestem w stajni, także mimo, że trochę smutna, to historia jakoś się dobrze zakończyła w moim odczuciu 🙂

Sytuacja życiowa mi się już stabilizuje, zaczęłam znowu powoli się rozglądać za koniem do współdzierżawy i jestem bardzo pozytywnie zaskoczona, bo nikt nawet "nie wyobraża sobie kazać płacić jak koń się rozwali na padoku albo wyjdą jakieś jego wady", tzn sporo osób bierze wszystkie koszty związane z wetem (często nawet kowalem!) na siebie, bo "to ich koń" i wręcz jak koń jest wyłączony na jakiś czas z jazd to chcą te dni "oddawać" jak koń wróci do zdrowia 🤔. Także nic, tylko się cieszyć, chociaż uważam, że to ostatnie już przesada w drugą stronę, tak samo jednak kowal powinien być chyba dzielony a nie tylko właściciel 😉

Nie wiem czy to już moja fanaberia, ale myślę, że chyba bym chciała zbadać konia przed wzięciem nawet w półdzierżawę (raczej planuję długoterminową), jeśli koń jeszcze nie ma to albo TUV na pół z właścicielem albo ubezpieczenie konia - zabezpieczyć się. Lepiej zapłacić kilka stówek na początku niż potem bulić kilka tysięcy na leczenie czyjegoś konia. Może przesadzam, nie wiem?

edit: literówki
okunka, ja się zgadzam, mimo że wielu właścicieli koni się tu oburza - w przypadku, którego nie spowodował ewidentnie dzierżawca, koszty leczenia konia powinny być po stronie właściciela. Chyba, że dzierżawca chce i jest w stanie się do tego dokładać.
Oczywiście sytuacja mocno komplikuje się w przypadku pełnej dzierżawy, zwłaszcza przy przeniesieniu do innej stajni i tu trzeba podeprzeć się przemyślaną umową.
Stety niestety, tym właśnie dzierżawa różni się od posiadania własnego konia - że da się uniknąć utopienia ciężkiej gotówki w leczenie CUDZEGO konia. Bo, jak sama piszesz, można wpakować w konia majątek, a potem z dnia na dzień zostać bez konia... bo tak.
No właśnie przy pełnej dzierżawie to zupełnie inna bajka jest, chociaż różne przypadki widziałam -  jeśli chodzi o koszty weta i kowala, które często i tak spoczywają na właścicielu jeśli nie w całości to w połowie  🤔 No ale to kwestia dogadania się. Na pewno nie 100 ale 200 razy przemyślę każdy punkt umowy tym razem jak będę się brała za dzierżawę 😉
Dzierżawca nie ponosi także odpowiedzialności za zdarzenia losowe nie wynikłe z jego winy, mające miejsce w ośrodku wymienionym w §1, w tym urazy konia nabyte podczas: przebywania konia w boksie, popasu, ucieczki z popasu, ucieczki ze stajni, jak również za zniszczenia mienia dokonane przez konia w powyższych sytuacjach.

W życiu nie wydzierżawiłabym konia komuś z takim zapisem.
Ktokolwiek ma taką umowę? Potem mam ja płacić za rozoraną nogę swojego konia, bo był gwóźdź w boksie?
ushia   It's a kind o'magic
05 stycznia 2016 13:12
no teoretycznie to powinien wlasciciel pensjonatu z gwozdziami w scianach
No a jakbyś nie miała dzierżawcy, a koń coś sobie zrobił pod Twoją nieobecność w wyniku zaniedbania właściciela stajni, to kto ponosi odpowiedzialność? Czemu dzierżawca miałby ponosić koszty, z których zaistnieniem nie miał nic wspólnego, bo go wtedy nawet nie było na miejscu zdarzenia?
Ja mam nawet zapis, że jak spadnę z konia i w tym czasie się coś stanie, to nie ponoszę za to odpowiedzialności. Dodam, że to nie ja umieściłam ten punkt w umowie, tylko właścicielka konia. Choć to i tak chyba bardziej na zasadzie "nie będę miała do ciebie pretensji w takiej sytuacji", bo to pełna dzierżawa i koszty weterynaryjne w przypadku pierdół ponoszę ja, w przypadku poważniejszych rzeczy - na pół.
Dzierżawca nie ponosi także odpowiedzialności za zdarzenia losowe nie wynikłe z jego winy, mające miejsce w ośrodku wymienionym w §1, w tym urazy konia nabyte podczas: przebywania konia w boksie, popasu, ucieczki z popasu, ucieczki ze stajni, jak również za zniszczenia mienia dokonane przez konia w powyższych sytuacjach.

W życiu nie wydzierżawiłabym konia komuś z takim zapisem.
Ktokolwiek ma taką umowę? Potem mam ja płacić za rozoraną nogę swojego konia, bo był gwóźdź w boksie?

Jak ci juz wspomnieli powyżej, za takie coś odpowiedzialność spoczywa na właścicielu stajni! Ty jemu placisz za boks i oczekujesz spełnienia warunków w umowie pensjonatowej. Więc ja nie wyobrażam sobie podpisać umowę pensjonatowa, która wyłącza odpowiedzialność właściciela stajni za zaniedbania z jego strony  😀iabeł:
okunka, a widzę że zdążyłaś już weterynarię skończyć, skoro wiesz, że kontuzja wynikła z "jakiejś wady" a nie z użytkowania. Przeczytałam twój post i aż mi się przykro zrobiło. Skoro była umowa, w umowie widocznie czarno na białym zapisane co i jak i teraz jakieś wylewanie żali? No życie, nikt cię w balona nie zrobił, wiedziały gały co brały. I potem weź tu szukaj dzierżawcy dla swojego konia...

Wiem że każdy patrzy ze swojego punktu widzenia i chce dla siebie jak najlepiej, ale dla mnie zwalanie całych kosztów leczenia na właściciela jest po prostu szczytem chamstwa. Jeśli konia użytkujemy jak własnego, to niby dlaczego jak zaczynają się problemy to umywamy ręce? Wszystko jest oczywiście kwestią umowy, ale nie wyobrażam sobie oddać komuś konia w dzierżawę i wziąć koszty leczenia tylko na siebie. Sama mam swojego konia i drugiego w dzierżawie, więc patrzę w sumie z obydwu stron. Jak mój koń był w dzierżawie to miałam w umowie że w przypadku odnowienia kontuzji koszty pokrywam ja, ale jeśli koń nabędzie nową (nawet na padoku) to koszty leczenia dzielimy po połowie. za Siwego koszty leczenia pokrywam ja i naprawdę nie wyobrażam sobie innej opcji. Ale widać mam jakieś dziwne poglądy. 
xxagaxx Serio? Po czym wnosisz, że wylewam żale? 🤔 napisałam jak było i tyle, żeby ktoś kto się będzie decydował na pierwszą dzierżawę wziął pod uwagę również taki scenariusz.
Weterynarzem nie trzeba być, żeby wiedzieć, że zrosty nie robią się w tydzień... I z góry Cię uprzedzę - nie, nie sugeruję, że właścicielka o tym wiedziała. Tak wyszło i tyle, ale fakt faktem co wspólnie stwierdziłyśmy, że miałyśmy po prostu jakiegoś ogromnego pecha z tym wszystkim, że dwa razy w tak krótkim czasie takie akcje 🙁 Tym bardziej przy takim rekreacyjnym użytkowaniu.
Nie uważam również żebym w jakikolwiek sposób zachowała się chamsko, wręcz przeciwnie.

Co do kosztów, bo o to pewnie chodzi, to dokładałam swoją część do pierwszego leczenia, do kolejnego również przez kilka miesięcy, więc nie wiem skąd ta aluzja. Po zmianie zapisów umowy - właścicielka sama podjęła decyzję o wysłaniu konia do kliniki już na swój koszt. Chciałam pomagać przy koniu i rehabilitować dopóki nie dojdzie do siebie przez kolejne miesiące po powrocie (nawet częściej niż wypadało - tyle na ile tylko by mi pozwolił czas przy otwieraniu tej firmy) mimo, że umowę miałyśmy już rozwiązaną - właścicielka nie chciała pomocy, wolała komuś za to płacić. Dziwne? Dziwne, ale jeśli ona się lepiej miała z tym czuć, to mi pozostało tylko odpuścić, nie naciskać i tyle. My tę sprawę już zamknęłyśmy i nikt nie ma do nikogo żalu, bo nie ma o co.

Co innego pełna dzierżawa, co innego dzierżawa z przeniesieniem, co innego półdzierżawa z właścicielem, co innego półdzierżawa w 2 osoby od właściciela, co innego posiadanie konia z kimś na pół.
Wszystko kwestia umowy, ale też i rodzaju dzierżawy, bo mimo wszystko nie wyobrażam sobie, żeby przy pełnej dzierżawie za kontuzje płacił właściciel jeśli mam konia 100% dla siebie, JA podejmuję wszelkie decyzje (a nie słucham decyzji właściciela jak w przypadku półdzierżawy) i tylko ja użytkuję konia (chyba, że byłaby to jakaś stara kontuzja albo wada i wyjdzie po tygodniu to można się tu spierać).
Półdzierżawa z właścicielem NIESTETY niezależnie jak mocno byśmy sobie wmawiali, że to prawie nasz koń to NIE, nie jest i nie będzie - w kwestii praktycznej bardziej to wygląda jak "pożyczanie konia" do jazdy kilka dni w tyg; półdzierżawca właściwie o niczym nie decyduje i użytkuje konia wedle tego co właściciel sobie zażyczy, nie ma żadnych spontanicznych akcji typu wycieczka w teren z bomby, wszystko trzeba ustalać i o wszystko pytać, bo "to nie twój koń". Ciekawe tylko dlaczego jest to zawsze "prawie jak twój koń" jak trzeba płacić, a jak chodzi o podejmowanie codziennych decyzji to już nie jest to "prawie twój koń". Punkt widzenia zależy od punktu siedzenia. Tyle w temacie.
Ciekawe tylko dlaczego jest to zawsze "prawie jak twój koń" jak trzeba płacić, a jak chodzi o podejmowanie codziennych decyzji to już nie jest to "prawie twój koń".

Dokładnie  🥂
Aby odpisać w tym wątku, Zaloguj się