Trenerzy dawniej i dziś .

Witam!
Dzisiaj rano, gdy Orfeusz ledwo wypuścił mnie ze swoich objęć naszła mnie refleksja ( z pewnością nie mnie pierwszą i gdyby temat się powtórzył proszę o usunięcie) na temat polskich instruktorów i trenerów jeździectwa.
Czy nie macie wrażenia, że w tych czasach niewielu jest ludzi którzy uczą z zamiłowania? Tylko i wyłącznie w imię jeździectwa? Oczywiście zawsze za to owi trenerzy pobierali opłaty, lecz ja bardziej ubolewam nad stosunkiem z jakim do tego podchodzą.Dajmy na to przykład.
Zwykła, najzwyklejsza stajnia na południu Polski.
Jazdy bodajże odbywały się ( i chyba odbywają) codziennie. Na każdy dzień tygodnia inny instruktor .
Ceny bardzo przystępne. Uczeń przychodzi po raz pierwszy i..... i tutaj pojawia się rozczarowanie . Niekompetentni instruktorzy, nie dbający o bezpieczeństwo ( na pierwsze lekcje zamiast toczków oferowane są plastikowe kaski na budowę , oczywiście dopóki delikwent nie kupi swojego toczka/kasku), po paru lekcjach zostawiają dzieci ( bo wybaczcie ale jak można nazwać 12 letnie dziewczynki) same z końmi- siodłacie, kiełznajcie ( oczywiście siodlarnia non stop otwarta ) czyście i jak nie widzimy to róbcie Bóg wie co jeszcze.
Dobrze tutaj pal sześć ,bo ktoś ze stajni zawsze tam im pomoże , wytłumaczy , lecz teraz przejdźmy do lekcji.
W zależności od tygodnia dnia ( czyli innego instruktora) lekcje prowadzone są różnie. Przeważnie wszyscy dreptają w kółko , stęp, kłus, kto potrafi galop , czasem zdarzy się , że ustawią 30cm krzyżaczka albo 3 drągi.
Nikt nikomu nie tłumaczy jak się trzyma wodze, jak mniej więcej powinno się siedzieć w siodle , jak z rączkami i z całą gamą związaną z PODSTAWAMI PODSTAW w jeździectwie. Jednym słowem nic nie robią a kasiora idzie.
Trochę odbiegłam od tematu, lecz już nadrabiam. Czy trenerzy/instruktorzy nie mają chęci uczyć innych? Nie liczy się  to postanowienie trenerów: Stary to jest cudowne, że oni chcą to robić . My jesteśmy po to ,żeby im pomóc. Razem będziemy ''walczyć'' póki wszystkim sił starczy. I piąć się coraz wyżej i po prostu żyć tym ? ( wybaczcie ten chaos, ale nie wiem jak to opisac inaczej, wiecie ten taki pazur do wiedzy o koniach, ta chęć do nauki) .
Cóż jest bowiem piękniejszego niż postępy w rzeczach, które kochamy ? ( związek, hobby, rodzina) .
Nikt mi nie wmówi , że rodzic bierze dziecko za łapę i prowadzi na lekcje jazdy konnej. Ludzie chcą to robić , sami się na to godzą, na wspinanie się po szczeblach coraz wyżej i wyżej. Przecież każdy z nas chce osiągać coraz więcej w tym co robi. Każdy z nas zaczyna od zera i każdy  chce wejść na ten szczyt. Ale jak ? Zawsze musi być ta druga osoba, która nas będzie prowadzić . Osoba , która opier*oli cię jak robisz coś źle, osoba , która wesprze jak masz zły dzień i wreszcie osoba , która poprowadzi cię przez kręte drogi jeździectwa.
Może to nie te czasy , a może po prostu to ja przesadzam, lecz na dzień dzisiejszy jak dla mnie , w Polskim jeździectwie jest bardzo mało takich osób. Takich dobrych trenerów , co uprawiają ten sport prosto z serca a wiedzę przekazują innym.
Co wy sądzicie na ten temat?
Lauren, Sprecyzuj się 😉
Mówisz o instruktorach rekreacji ruchowej ze specjalnością jazda konna, o instruktorach sportu czy o trenerach ?
Chcesz dyskutować o beznadziejności polskich szkółek jeździeckich, o kapitalistycznym podejściu różnych postaci jeździectwa czy o tym, że ludziom się nie chce? 😉
Chyba o kapitalistycznym podejściu do jeździectwa.
Tak trochę chaotycznie , ale dopiero co wstałam z łóżka jak to pisałam , i w ogóle miałam ochotę  wywlec moje zdanie do ludzi.
  A ja mam to szczęśćie ,że udało mi się trafić na takich co im się (JESZCZE) chce 🙂 i chwała im za to.  🤣
Jest na południu Polski nieopodal Legnicy takie miejsce .... dość skromne jak na dzisiejsze czasy.... ale z klimatem.
A ten klimat to konie 🙂 one Go tworzą i ludzie którzy pracują z nimi dla nich i DLA NAS. Czyli tych którzy bardzo chcą  nauczyć się nie tylko wozić dupkę w siodle na koniu ale chcą czegoś więcej. A mianowicie chcą poczuć będąc już w tym siodle prawdziwą więż z koniem gdy już zaczyna coś wychodzić np pierwszy WSPÓLNY z koniem skok, pierwszy galop ale ten z koniem gdy jest on podstawiony i czeka czujnie na najdrobniejszy gest a my (jeżdzcy) czujemy pod tyłkiem i całym ciałem jego (konia) energię i chęć współpracy. Ale zanim do tego dojdzie potrzebny jest ktoś kto pokaże nam jak to osiągnąć żeby koń pod nami a my na nim - żeby wespół w zespół  🏇
  Bo jazda konna to sport zespołowy jakby ktoś nie wiedział. Koń i jeżdziec.
Reasumując chciałam napisać o tym że w tym miejscu wspaniali ludzie są. Instruktorzy którzy nie rozdzielają jazdy konnej na sport i rekreację. Bo podstawy wszyscy muszą mieć tak samo solidne i umiejętności. Oni chcą każdego kto tego chce nauczyć dobrze jeżdzić konno. I potrafią swoją wiedzę przekazać. A jak różnorodne mają metody 🙂 jaki ubaw jest czasem 🙂 to już wiem ja i inni oporni na wiedzę  😁
Lauren mam wrażenie ze Twoje oczekiwania są mocno nierealne.
Po pierwsze to co opisałas to szkółka. Wiec o jakich szczeblach wyżej mówisz (szczegolnie to "wyżej i wyżej"😉? Ktos nie bedzie miał pieniedzy na własnego konia/ lepszego trenera/ farta/ ponadprzeciętnego samozaparcia/ to żadnego wyżej nie bedzie.
Czy nie mają chęci uczyc innych? Myślę ze za 5 zł za godz (w conajmniej kilku duzych osrodkach spotkałam się z taką stawką) mogą im ambicje nieco zgasnąc....

A tak z innej strony- ja spotkałam jednostki które tą pasję miały. W zasadzie wszystkie z nich to osoby mające własny osrodek, poświeciły życie dla koni i sporo do tej zabawy dokładają z własnej kieszeni. Taki wybór, który bardzo podziwiam i szanuje. Ale nie oczekuj ze instruktor pracujący x lat, nie na swoim, za grosze, dla jakiegos osrodka, bedzie cały czas tryskał energią. Choc zapewnienie dobrych podstaw to obowiązek wpisany w tą prace.. jak jest-wystarczy spojrzec na szkółkowe jazdy...
Hmm... pasja pasją, ale nie spotkałam jeszcze człowieka, który by wyżył powietrzem.
Ośmielę się wysunąć hipotezę, że zaangażowanie pozostaje w zgodnych proporcjach do poziomu wynagrodzenia za pracę.
Kapitalistyczne podejście? No przecież nie żyjemy w raju 🙁 tylko w kapitalistycznym państwie. Drapieżnego (raczej) kapitalizmu zresztą.
Przy wynagrodzeniu typu 10 PLN za h instruktorowi rekreacji entuzjazmu wystarcza na góra 1/2 roku. Jeśli to 50 PLN, a za kiepskie jazdy grozi utrata pracy (klientów) - to jakoś entuzjazmu nie brakuje.
Inna sprawa to wiedza i umiejętności. Tych, owszem, potrafi brakować niezależnie od wynagrodzenia.
W moim odczuciu, tudzież wspomnieniach (wychowałam się w Sopocie, Ludowy Klub Jeździecki i Zakład Treningowy Ogierów) kiedyś to było tak:
Trener był taki jaki był. A było się dzieciakiem, więc ani doświadczenia, ani możliwości porównania. Jeździło się, bo jeździło, byłam wpatrzona w trenera, czy najpierw instruktora, bezkrytycznie. Krew, pot i łzy... ale było się szczęśliwym.
A teraz, z perspektywy czasu wiem, że to była komuna... wojsko nie trening. Zero tłumaczenia, zero indywidualnego podejścia. Nikt nie wyjaśniał nic na temat psychologii koni, na temat tego dlaczego taki dosiad, a nie inny, dlaczego i kiedy tak tą łydkę przyłożyć, a nie inaczej... Jedziesz i koniec. A jak wymiękasz to spadaj, widocznie się nie nadajesz.
Co z tego, że mam nawyki typu wpadanie w panikę gdy nie daj boże jakaś słomka w ogonie się z boksu na trening wydostanie? Nikt tego dziś nie docenia!

A teraz? Trenerów jak psów, płacisz i wymagasz. Wybierasz sobie takiego, który Ci odpowiada.

Kiedyś był rygor, teraz cackanie się, ale chyba jednak w pozytywnym znaczeniu.

Z resztą zacznijmy od tego jaki przedział czasowy masz na myśli, między "dawniej a dziś"  😉

To tak w skrócie 🙂
Lauren - Morfeusz, a nie Orfeusz...

A ja tak z drugiej strony - narzekacie, że instruktorowi nie chce się prowadzić jazdy, bo za mało dostaje za godzinę... Ale z drugiej strony płacić za jazdę godziwych pieniędzy też nie chcecie!
To ile wg Was powinna kosztować godzina jazdy?? Dla instruktora 50zł za godzinę, za konia licząc koszty utrzymania i max obciążenie 3-4 godz. dziennie to ok. 20-30zł, opłaty za prąd, wodę, eksploatację ośrodka, koszty pracowników stajennych... (a pełna obsada klientów w szkółce daleko od miasta jest tylko w weekendy). Czyli godzina jazdy powinna kosztować minimum 100zł i wtedy właściciel szkółki wychodzi na zero lub ma niewiele na plusie... Czyli wyjście jest takie, albo mniej płacić instruktorowi, albo prowadzić szkółkę kosztem koni, bo za taką cenę nikt nie przyjdzie na jazdy rekreacyjne.
Lauren, teraz pomyśl, jakim ty byłabyś instruktorem po 10 latach pracy w szkółce, gdzie właściciele albo są laikami i obwiniają cię o wszystko, nawet rzeczy oczywiste i niezależne od cieie, albo "kombinatorami", którym nie podoba się żadna prośba o nowe wędzidło, suplement, puślisko, bo im za drogo, a w tym czasie sami jeżdżą furami... W szkółce, gdzie co drugi klient wymaga "szportu", skoków na poziomie Eurosportu, a sam telepie się w siodle, jak worek kartofli, nie chce przyjąc do wiadomości, że robi coś źle i wszelkie uwagi traktuje jak atak na swoją osobę. W szkółce, gdzie praktycznie każdy koń był kupiony za pół ceny od rolnika w stanie nieujeżdżonym, dzikim, w swojej historii miał nie raz urwane ścięgna i ty się trzęsiesz nad ich zdrowiem, oraz bezpieczeństwem jeźdźców.
Podałam kilka przykładów, nie wszędzie tak jest, ale uwierz mi ludziom z największą pasją może się odechciec. I zawsze obwiniani są instruktorzy, jakoś ludzie zapominają o właścicielach stajni, przecież oni są odpowiedzialni za to, co się dzieje w stajni i jaki jest jej poziom.

Czytając ten wątek zastanawiam się, jak to jest?
Z jednej strony instruktorzy w szkółkach dostają głodową stawkę, są zniechęceni, wypaleni, gnębieni prze włascicieli - z drugiej strony klienci narzekają na niski poziom szkolenia w takich szkółkach, na niedouczonych instruktorów, na brak szacunku do koni i pracy. A jednak szkółki funkcjonują, mają się dobrze i wręcz kwitną jak Polska szeroka. Od wieli, wielu lat....

Jakim prawem? Dlaczego tak się dzieje?
Ktoś   Dum pugnas, victor es...
21 marca 2011 07:29
bo Polacy kochają erzac...wolą zapłacic mniej,a mieć trochę,niż zapłacić więcej i mieć dobrze wykonaną usługę...tak płacą mniej i moga sobie ponarzekać...instruktorzy starają się tylko na tyle,za ile im płacą i kółko się zamyka...

bo nauka jazdy konnej stała się w Polsce usługą jak mycie auta,za kompleksowy salon piękności auta też trzeba zapłacić sporo...ale wolimy myjnie na monety,gdzie sami decydujemy ile tych monet wykorzystamy i jak będzie wyglądało nasze auto po...
Zgadzam się z Julie. Też tak to oceniam.
Uczono mnie , sto lat temu, w stylu popłuczyn po szkole wojskowej .
A ja byłam przekonana, że tak to ma być.
Tak, w tym sensie to obecnie adepci mają szczęście. Bo w ogóle się uczy i tłumaczy. Dawniej - nie.
Co człowiek sam zgadł to miał. Literatury też było 0. Suchorski, potem Paalman (bezcenny).
Nie było też (jak tak mogło być  😲) internetu - wyobraźcie sobie. Naprawdę!  😀iabeł:
Pal sześć wiedza - ale nie było jak i gdzie ponarzekać na instruktaż  😀iabeł:
ElaPe   Radosne Galopy Sp. z o.o.
21 marca 2011 08:57
taa, "najlepsze" to było to pseudowojskowe moneta pod kolanem. I wiele innych staroci i kwiatków których uczono  tonem nie znoszącym sprzeciwu. I brak poszanowania zdrowia konia - bo wsjo było państwowe. jak nie ten to inny.

Poza tym  nie wspomnę tu o niedostępności tak koni jak i jakichkolwiek miejsc do jeżdżenia. Do renomowanych klubów się dostawało albo po znajomości albo wyłącznie chłopcy.
Opis w tytułowym poście dotyczy jakiegoś kiepskiego miejsca.
Uważam,że teraz warunki do nauki jazdy są lepsze niż dawniej.
Pamiętam, podobnie jak opisuje ElaPe. I jestem przeciwna idealizowaniu dawnych czasów.
Okropne konie, okropny sprzęt , "fala" wśród uczniów i "trener" z tymi monetami pod kolana.
No i katorżnicza praca w zamian za jazdy.
Obecnie obserwuję lekcje indywidualne prowadzone bardzo starannie .
Z opcją lekcji dla konia, lub razem z własnym koniem.
I klasyczne=dresaż i westowe. I nawet Pani Trener ma futro z norek.  😉
Oczywiście tanie to nie jest. Jednak jest wybór. A nie było.
Pamiętam, podobnie jak opisuje ElaPe. I jestem przeciwna idealizowaniu dawnych czasów.
Okropne konie, okropny sprzęt , "fala" wśród uczniów i "trener" z tymi monetami pod kolana.
No i katorżnicza praca w zamian za jazdy.


Oj tak!  😁 "Fala" była i nie było się komu poskarżyć... Pamiętam jak dziewczyny z 3 grupy (najlepszej) zwracały się do dziewczyn z 1 grupy przyjaznym zwrotem "ej dziewczyna". Np. "Ej dziewczyna, weź to siodło". Ja jak byłam w 3 grupie, to nie byłam taką suką dla tych z 1...
A w zamian za jazdy potrafiłam jako 13-sto latka rozładować SAMA całą ciężarówkę słomy i poukładać w stajni. Zajmowało mi to cały dzień, pojeździłam pół godziny i byłam wniebowzięta! Pojeździłam to znaczy sama, mogłam wziąć konia i sobie pojeździć, żaden instruktor nie patrzył co robię i nie daj boże niczego nie uczył.
A teraz? W mojej szkółce za dwie godziny pracy była godzina jazdy. I to jazdy którą moim pomagierkom prowadziłam, często indywidualnie.
duunia   zawiści nożyczki i dosrywam z doskoku :)
21 marca 2011 10:39
ech zadumałam się po przeczytaniu tego tematu  🙄
w moim przypadku - kiedy z domu nie było kasy na jazdę konną i każde kilkanaście minut na grzbiecie pół dzikiego konika polskiego musiałam odpracować

później wiele razy mi się wydawało że to takie niesprawiedliwe i ogólnie beee, ale sporo się nauczyłam i została mi wysoka 'niespadalność"
i monety i chusteczki higieniczne mogę trzymać kolanami dowolnie długo, w dowolnym chodzie 😉

i ten okropny sprzęt...wodze robiło się z bandaża a palcaty z patyka

jeździłam w getrach i trampkach a takie obrazki jak poniżej zdarzały sie bardzo często



nie żebym była dumna jak ja to dzielnie siedzę na koniu co dęba staje co 15 kroków, bez toczka (!) tylko po prostu takie były konie...jeździło się na wszystkim co miało kopytka

teraz fakt - jest inaczej...teraz "się ma" sprzęt, konie jest gdzie jeździć
ale na szczęście zostało mi w głowie wspomnienie czasów gdy nie było nic... i trochę bardziej mi wstyd gdy coś tam w tym dobrym sprzęcie nie wychodzi bo wiem że dawałam kiedyś radę bez tego 😀
Mnie się zdaje,że był podobny wątek, ale powspominać warto.
Na pewno są dziś takie ośrodki jak opisany na wstępie, jednak są i inne.
Porównuję swoją naukę jazdy konnej i swojego syna.
On nigdy nie spadł i do dziś jest przekonany,że koń jest zawsze grzeczny.
W stajni pomagał tylko kiedy sam tego zapragnął.
No i szybko miał własnego konia i komfortowe siodełko.
Treser /stary nauczyciel/ uczył go indywidualnie .
Teraz pobiera nauki w wypasionym centrum dresażowym .
Też konie jak z bajki i trener kompetentny.
I może wrzucę obrazek z soboty:
Pani Trener Wanda W. zerka na syna i woła:
- Ma Pan wspaniałe LUZY w biodrach! Świetne warunki do jeździectwa.
Syn po jeździe:
- GUZY? Jakie ja mam GUZY w biodrach? Mamoooo.....
😂
ElaPe   Radosne Galopy Sp. z o.o.
21 marca 2011 10:58
taa, guzy 😀
A ja jak sobie przypomnę kluby z lat osiemdziesiątych to cieszę się, ze to już przeszłośc. Ten brak wszystkiego w tym wiedzy również, sprzętu i tych lokalnych góru co umieli stawac "dęba" i trzymac chusteczki, a potem to już niewiele więcej, a i jeszcze dużo pic i fantazjowac. Może kogoś urażę ale mnie niestety nie towarzyszy nostaligia za tym okresem, cieszę się, że jeśli ktoś ma możliwości może wybrac trenera, ośrodek, kupic to na co ma ochotę w tym ciekawa książkę o jeździectwie również. Nie cierpię klubów, w których panuje jeszcze podejście z tamtych czasów i wcale nie chodzi tu o pieniądze, a mentalnośc.
taa, guzy 😀

Z tej samej beczki mi się przypomniało.
Na początku swojej nauki syn usłyszał od naszej miłej koleżanki:
- Ej! Popraw się! Siedzisz jak na kiblu!
Po chwili syn podjechał do mnie i cały dumny mówi:
-Słyszałaś? Siedzę jak Lucky Look. /lakiluk/
Oj... wracając do tematu, to mój syn w dawnym systemie by zginął od razu.
A w obecnym jeździ bardzo pięknie.
duunia   zawiści nożyczki i dosrywam z doskoku :)
21 marca 2011 11:16
Tolcio ja np jeżdżę do dziś, mam swoje konie i tamte czasy po prostu minęły i nie wrócą
to że nieszczęsne chusteczki mogę se trzymać to też nie jakieś wielkie osiągniecie epokowe ale pozostałość
brak wiedzy? no tak...ale to był raczej brak konfrontacji z innymi nie było się gdzie zmierzyć, sprawdzić i dreptało się po swoim podwórku
nie pisze ze to było coś fantastycznego, po prostu nie było innych możliwości a młody i co tu dużo mówić - głupi człek bez nadzoru rożne cuda wyczyniał
aż mnie dziw bierze ze się jeszcze żyje...
po prostu nie było gdzie i nie było za co... a radzić sobie jakoś trzeba było
Ja pamiętam takie niekomercyjne czasy Ludowych Zespołów Sportowych.
Dostępność jazdy konnej była niemal żadna , wszelkie wady,
o których już napisano i wynikający z tego ogromny odsiew chętnych.
Trzeba było być naprawdę twardym, odważnym, silnym a nawet przebiegłym, żeby się ostać w siodle.
Czy to było dobrze czy źle?
Nie wiem. Z jednej strony pisałam,że mój syn by nie przetrwał a szkoda, bo jeździ dobrze z drugiej....
taki kompletny brak selekcji też nie jest dobry.
caroline   siwek złotogrzywek :)
21 marca 2011 11:44
Nie wiem. Z jednej strony pisałam,że mój syn by nie przetrwał a szkoda, bo jeździ dobrze z drugiej....
taki kompletny brak selekcji też nie jest dobry.

to troche jak na rynku pracy - to ciągle ten sam rynek, ta sama praca, ale warunki się zmieniają kiedy jest rynek pracodawcy (pracodawca ma silniejszą pozycję) niż kiedy jest rynek pracownika (i to pracownik dyktuje warunki)

analogicznie - niegdyś był rynek klubów sportowych i trenerów/instruktorów: mało ich było, ciężko się dostać, odsiew na zasadach dowolnych - czy to takie znowu doskonałe...? niby odsiew był, a gdzie za tym np. sukcesy sportowe...??
aktualnie zdecydowanie mamy rynek klientów/uczniów: jest kwadrylion szkółek, koni do wyboru do koloru, wszystko możan sobie wybrać jak sie chce, nawet instruktora.
czy jest lepiej czy gorzej - pod pewnymi względami i tak i tak 😉 bo z całą pewnością jest inaczej niż było 😉

duunia
W samych chusteczkach to nie ma nic złego. Problem stają się one wtedy gdy ktoś uważa (nie daj Boże do dziś), że to wierzchołek góry lodowej i szczytowa umiejetnośc. Niejednokrotnie tak było, że ktoś odstawiał jakąś wsciekłą jazdę na nieujeżdżonym koniu - nie mylic z niezajeżdżonym-  i dostawał od "ludu" tytuł "mistrza". Niestety był to również okres potwornej niekompetencji, o tyle czasem usprawiedliwionej, ze nierzadko nieświadomej. Mnie się tak bez szwanku nie udało przeżyc tej epoki - nie ma jak zapakowac trzynastolatkę na konia po torach i wyslac w teren, skończyło się oczywiście wypadkiem. Dodam, że w tamtym okresie również w klubach stacjonowały specyficzne konie "chłopskie", bardzo biedne zwierzaki, czyhające na swoich prześladowców we dnie i w nocy, bo tylko tak umiały postrzegac ludzi, oczywiście dzięki ludziom. Tak polubiłam budownie relacji pozytywnych z tego typu osobnikami, ze aż jeden taki relikt mam na własnośc- to taki koński wariant "ostatniego Mohikanina"🙂 Oczywiście to wszystko nie znaczy, że dziś jest super.
duunia   zawiści nożyczki i dosrywam z doskoku :)
21 marca 2011 12:15
na szczęście Tolcio dla mnie to nie jest wierzchołek góry lodowej ale przykład i wspomnienie...grunt to właściwie się zrozumieć  😀
ale tamte czasy juz odeszły i nie wrócą  🏇

ale nie tylko w jeździectwie tak było... podobnie we wspinaczce i w strzelaniu np
reguły rządziły te same tylko dyscypliny się zmieniały  🤔

ps: i oczywiście nie wspomnę o wykorzenianiu starych błędów, utrwalanych latami bo oprócz tego że: nie boję się, trzymam się 'zębami i pazurami' oraz unikam stawiania kolejki kiedy bawimy się w chusteczki pod kolanem  😀; to reszta była do poprawy
Te chusteczki, słomki, monety pod kolana to dobry przykład.
Mnie też tak nauczono i potem, już w nowym świecie jazdy konnej trochę czasu zajeło mi oduczanie się.
duunia   zawiści nożyczki i dosrywam z doskoku :)
21 marca 2011 13:38
i jeszcze mi się nasunęło jedno-teraz jakby szacunek większy do uczniów... ale pewno to wynik tego że reguły się uprościły  😀 płacisz-wymagasz
no i bardzo dobrze 🙄


Aby odpisać w tym wątku, Zaloguj się