Sprawy sercowe...

Częściowa wspólnota finansowa, w sensie cześć wypłaty do wspólnego wora na rachunki i życie - jak najbardziej. Wszystko do jednego wora - w życiu. Mam fiola na tym punkcie, jestem człowiekiem o dużej potrzebie własnej przestrzeni, szybko sie "dusze" w bliższych relacjach, wszystko mogę oddać poza poczuciem niezależności i wolności, muszę miec pozostawiona otwarta furtkę do ucieczki nawet jeśli na 99,9% nie bede uciekać. Inaczej chyba bym oszalała. Byłoby mi mega trudno zdecydować sie na taki układ i nie zostawić dla siebie żadnej własnej przestrzeni.
vanille, dlatego napisałam, że jakaś chociaż częściowa wspólnota ułatwia życie. Nie mówię o całościowej 😉 Chociaż ja akurat taką mam. I też mam dużą potrzebę własnej przestrzeni, tylko wyraża się ona w inny sposób niż pieniądze akurat. W czym wspólny budżet zamyka furtkę ucieczki? Przecież bierzesz swoją połowę i spie*da*asz 😉 Ja tak jak teraz sobie w siedzę w dresie mogę spakować rzeczy i wyjść i wynająć mieszkanie, utrzymać się, mam samochód, a właściwie dwa są na mnie :P Ale bym się podzieliła, nie byłabym zołzą, nawet ostatnio o tym rozmawialiśmy co by było gdyby 😉 Mąż by został i też by sobie poradził.
Ile ludzi, tyle rozwiązań 🙂
smartini   fb & insta: dokłaczone
09 kwietnia 2019 19:21
też bym nie powiedziała, że kobiety 'ciągną alimenty'. Raczej biorą to, co im się należy jak psu buda.
Moja mama poświęciła większość kariery zawodowej na wychowanie mnie i brata. Ojciec miał wymagającą (czasowo i psycicznie) ale bardzo dobrze płatną pracę więc mogli sobie pozwoliś na ten układ. Dzięki temu, jakby nie patrzeć, jego dzieci miały świetne dzieciństwo, zapewnione zajęcia pozaszkolne, konie, lekcje angielskiego, mój brat z deficytami (ADHD itp) - odpowiednie zajęcia dodatkowe. On miał obiady, kolacje, czysty dom, wyprasowane koszule, spakowaną walizkę na wakacje, ogarniętego hydraulika jak wywaliło rurę, zadbany ogród jak przeprowadziliśmy się do domu. Miał rozliczone pity i zapłacone rachunki. I takie alimenty jej się za to po prostu należą.
I to była swiadoma decyja. I jest intercyza. I tam jest jak wół, że ona nie ma swojego majątku bo karierę poświęciła na dom i dzieci. To ją częściowo ratuje w sądzie w kwestii ustalania alimentów, także jest to przykład, że intercyza chroni też tego biedniejszego. Nie wyjaśnię Wam co dokładnie jest w niej zapisane i na jakich paragrafach to działa - wiem tylko, że to dobrze, że tę intercyzę ma.
No i żeby nie było, ślub brali jak każde nie miało grosza przy duszy więc nie poleciała na bogatego i planuje go oskubać :P


Co do wspólnych pieniędzy, no my ani nie po ślubie ani jakoś bardzo długo ale wspólnie płacimy za to, z czego wspólnie korzystamy. Rachunki, czynsz, zakupy spożywcze, usługi typu elektryk jak coś się zepsuje, graty do mieszkania. Żarcie i weterynarz psa też jest na pół ale już za seminarium frisbee sama sobie płacę. Tak samo za swoje ciuchy, paliwo (no chyba że razem gdzieś na wakacje jedziemy) czy wszelkie inne zachcianki. I chyba nie wyobrażam sobie w przyszłości całej wypłaty wrzucać do wspólnej puli i nie móc w pełni dysponować swoimi pieniędzmi. Oczywiście jak gdzieś trzeba dołożyć, coś wesprzeć - noł problem. Generalnie nie w tym rzecz, żeby totalnie się odciąć i nijak nie wspierać drugiej osoby. Ale jednak nie chciałabym sytuacji, w której np postanowię siodło kupić i będę musiała ustalać to we wspólnym budżecie... Konsultacja czy nie mamy w planie większych wydatków czy innych czynników które mogłyby sprawić, że jednak powinnam przeznaczyć tą kasę na coś innego? Oczywiście, jak najbardziej. Ale jednak fakt, że to moje pieniądze i jak będę chciała to wydam jest dla mnie ważny. Sama też bym nie chciała nikogo z jego pieniędzy rozliczać i wyliczać czy może sobie coś kupić czy odłożyć czy jednak nie, bo ja chcę robota kuchennego i leci ze wspólnego ;D
Chyba nauczona doświadczeniami mamy że nawet najlepszy układ może się posypać  🙄  albo po prostu bo to wygodne? Może mi się to odmieni? Who knows 😉
Ja to wszystko wiem. Tzn nie zakładam, ze zwiąże sie z jakimś strasznym człowiekiem, który mnie ubezwłasnowolni i będzie kontrolował każdy wydatek. Ze zdefrauduje wspólna kasę czy zrobi jeszcze coś innego. Pewnie nie. Ale ja taka jestem, zawsze taka byłam - dla mnie jakakolwiek zależność = dyskomfort. Nawet jeśli to miałaby być chwilowa zależność od rodziców, którzy chętnie w razie problemów wsparli by mnie finansowo. Dla mnie to koszmar. Wykańcza mnie to psychicznie. Może to jakiś patologiczny uraz z dzieciństwa, nie wiem czemu tak mam. Ale nie lubię jak ktoś wie o mnie wszystko, zna każdy ruch, każdy wydatek, jak włazi za bardzo w moja przestrzeń. A dla mnie wiele rzeczy powszechnie przyjętych za normalne jest wlazeniem w ta moja przestrzeń. Lubię wiedzieć, ze mam jak uciec. I ze nie będzie to wymagało zbyt wielu formalności. Ze w każdej chwili mogę wrócić do swojego samodzielnego życia. Nie lubię wspólnot, nic od nikogo nie chce. Za święty spokój oddałabym nawet  należna mi cześć majątku. Taka jestem, dlatego tez znając siebie nie planuje zakładać rodziny 😀
Cricetidae, różne są układy finansowe, różni są ludzie względem gospodarowania swoimi finansami. Jak się ludzie podobnie w tym względzie dogadają to ok, gorzej jak są zupełnie niedopasowani w tej kwestii 😉.

Co do wychowywania dzieci to jednak kobieta ma zwykle mniej lat wypracowanych, kiedyś był modny tzw. urlop wychowawczy. Dziś zdecydowanie mniej kobiet z niego korzysta. 4 dzieci, po 4 lata to jest 12 lat. Często przestoje w pracy, bo jak coś się dzieje to kobieta jest tą, co bierze L4 na dziecko, lata na zebrania szkolne itp. No dziś już to lepiej wygląda, inne też jest bezrobocie, ale kiedyś sytuacja kobiet w pracy, jak również ich stanowiska i wynagrodzenia były zgoła inne. Kobiety na kierowniczych stanowiskach to była okazja, dziś świat szczęśliwie się zmienił w tej kwestii 🙂

vanille też tak mam. Muszę mieć psychiczne poczucie bezpieczeństwa, tego że jak coś jest moje to jest moje. Dotyczy to też mojej pracy, nie lubię kiedy moje starania idą na marne, więc pracując w różnych miejscach nie raz miałam poczucie, że pracuję na cudzy sukces. Do pewnego momentu dało się zdobywać motywację, a to kasa, a to uścisk "ręki prezesa", ale dopiero na swoim mam poczucie, że robię coś dla siebie i pracuję na swój sukces. Tak samo zależność finansowa mocno by mi przeszkadzała. Nie ma co prawda przepychanek, kto idzie do sklepu ten robi zakupy, rzeczy codzienne naturalnie wypływają i nie wyliczamy, ani nie oddajemy sobie "połowy" z paragonu. Ale auto każdy tankuje, utrzymuje za swoje, tak samo hobby.
Mnie ogólnie to wydzielanie pieniędzy na siebie czy wspólne męczy. Jestem leniwa, tak naprawdę jestem skarbnikiem tego domu, mam działalność  i zajmuje się ogarnięciem tego. Nie chce mi się jeszcze myśleć czy na paliwo składamy się wspólnie bo jechaliśmy razem, czy każde z osobna, kończy się paliwo więc tankuję. Albo wakacje podzielone? Matko bosko, totalnie mi się nie chce o tym myśleć 😀 Mamy sobie oddawać, stawiać, wisieć sobie kasę nieee, mój wewnętrzny leń mówi nie 😉
Ja potrzebuję na spa z koleżankami, oficerki, kask czy po prostu treningi - biorę. On chce kupić łódkę z kolegami - bierze.
Może to też kwestia zarobków? Nie wiem, pewnie jakbym zarabiała mniej to bym starała się ciułać te swoje pieniądze gdzieś z boku na czarną godzinę.

smartini, Twoi rodzice nie są po rozwodzie?

bera7 to nie był broń boże jakiś przytyk, ja po prostu jestem ciekawa innych ludzi i ich układów, jak gdzieś to funkcjonuje. Można się wiele nauczyć i podpatrzeć 🙂 Co do dzieci i tych 12 lat, no może jak się ma czwórkę to tak wyjdzie, ale patrząc na model rodziny w tym momencie to najczęściej jest jednak 2+2. Przy dobrych wiatrach wyłączonym z pracy można być na 3 lata. I cieszy mnie, że świat się zmienił 😀 Mój tata te 28 lat temu wraz z dwoma swoimi kolegami z osiedla siedział na urlopie wychowawczym i nie narzekał, nie był ewenementem. Na szczęście teraz jest to dużo częstsze.

vanille ja nie jestem ograniczona niczym, zależna tez nie jestem od kogoś 😉 Sama mam podobne podejście, dlatego wychowaniu dzieci przez pół życia się nie poświęcę. Zresztą u mnie wszyscy w rodzinie i u męża pracują - kobiety tak samo jak mężczyźni, dzieci wychowali, przerw od pracy długich nie było.
smartini   fb & insta: dokłaczone
09 kwietnia 2019 19:46
Cricetidae, in progress

No ja myślę, że gdybym zarabiała sporo więcej (może kiedyś, szansa jest) i generalnie nie byłoby problemu czy kupić rzecz A, B czy odłożyć to może i bym miała inne podeście. Albo droższe zachcianki? ;D Ale póki co mimo, że z wypłaty na tym etapie kariery jestem zadowolona to jednak mam kilka drogich hobby, mieszkanie do wykończenia itp. Muszę się 3 razy zastanowić na co mogę sobie pozwolić a ile odłożyć więc jeszcze jakby czyjeś wydatki miałyby mi w to wejść to chya bym umarła. Już moje pieniądze i ich wydawanie mnie stresuje :P no i jednak np jak planuję sobie kupić obiektyw to zwyczajnie źle by mi było brać na niego część kasy od kogokolwiek. Wystarczy, że mi do wielu rzeczy rodzice dokładali na nastolatki :P oczywiście piszę tylko o swoich odczuciach 😉

no i bez przesady, jak jedziemy na wakacje to płacimy za nie po równo 😁 a nie że ja sobie hotdoga a on sobie magnes na pamiątkę :P
emptyline   Big Milk Straciatella
09 kwietnia 2019 19:51
Cricetidae, u nas jest tak samo jak u Ciebie, a nie mamy dużo kasy, ba ja w tej chwili nie pracuję. Mamy dwa konta, ale kasa pływa w prawo i w lewo. Jeśli chcemy kupić coś droższego to zwyczajnie wcześniej to razem ustalamy, ale nie rozliczamy się z żadnych rzeczy. Dla mnie to też wygodniejsza opcja. Ale każdy ma inne podejście. Moi rodzice np. zrzucali się co miesiąc do wspólnej puli na rachunki, żarcie etc, a resztą pieniędzy zarządzali oddzielnie.
smartini, przykro 🙁
Wakacje akurat wpadły mi do głowy po ostatnim wyjeździe z inną parą 😉
Nie myśl o dodatkowych wydatkach 😉 One są łatwiejsze jak jest też drugi wpływ do kasy, ale rozumiem podejście i układ 😉

emptyline,  u nas tak samo, jak się jakiś większy wydatek zbliża to trzeba to jakoś wrzucić w koszta.
smartini   fb & insta: dokłaczone
09 kwietnia 2019 20:13
Cricetidae, mi to już nawet nie, lepiej im tak będzie 🙂 :kwiatek:
mam taką sytuację, że jeszcze trochę będę musiała myśleć o ewentualnych nagłych wydatkac, Moich czy np. mamy 😉 i pewnie też dlatego wolę swoją częścią zarządzać - jak będę musiała dołożyć mamie to nie będę tym musiała nikogo innego obarczać.
Mam tą 'wygodę', że jak faktycznie będę potrzebowała wsparcia finansowego to je dostanę w osiągalnych zakresach. Ale to jest dla mnie absolutna ostateczność. W ogóle cała ta rozdzielność wspólne/moje w mojej głowie rozchodzi się właśnie o ewentualne fakapy a nie to, że nie chcę dać swojej części. Ja bym sobie od ust odjęła. Ale nie wyorażam sobie stawiać ukochanej mi osoby w sytuacji, gdzie musi (nie może a musi) dorzucać się do moich problemów czy zachcianek. Wiem, że jakby mógł to wszystko by mi oddał i przez to tym bardziej nie chcę. Nie wiem czy zrozumiale opisałam o co mi chodzi 😉
Myśmy zawsze mieli wspólną kasę. Lata temu szufladę w sypialni a dzisiaj wspólne konto.
Nikt z nas nie ma oddzielnego konta.
Każde z nas to, co zarobi wkłada do wspólnego wora.
Razem oszczędzamy i razem wydajemy. Jedno drugiemu nie patrzy na ręce. Większe zachcianki ustalamy wspólnie. Wiemy ile jest i czy któreś z nas może sobie na szaleństwo pozwolić.
Ja przez wiele lat nie pracowałam. Wychowywałam syna, dbałam o dom. Było sprzątnięte, ugotowane, uprane a młody dopilnowany. Bardzo dobrze wspominam tamten czas poświęcony synowi, domowi ale także kształceniu się i samorozwojowi. To był czas koni, fotografii, zawodów jeździeckich mojego syna, mojego kursu instruktorskiego, własnoręcznie wyremontowanego przeze mnie mieszkania.
To moje niepracowanie miało powód... mój syn jak poszedł do przedszkola ciągle chorował. Więcej byłam na zwolnieniach jak w pracy. Szefowie patrzyli krzywo i rzucali propozycję nie do odrzucenia czyli, że mam spieprzać z firmy za porozumieniem stron. Zwolnić nie mogli ale atmosfera była tak dupna, że odchodziłam.
Z jednej, drugiej a potem z trzeciej firmy. Po 1,5 roku podjęliśmy decyzję, że zostaję w domu.

Nigdy nie byłam kurą domową w dosłownym tego słowa znaczeniu. Nie dla mnie papiloty i czekanie na mężusia z obiadem.
Absolutnie potrzebuję wolnej przestrzeni. Jestem uparta, przekorna

Przez te domowe lata przenigdy nie usłyszałam, że żrę za czyjeś, że jestem darmozjadem.
Zawsze czułam się doceniana za moja pracę w domu.
Zdarzył się taki czas, że mój mąż przez rok nie miał pracy. Zasuwałam prowadząc jazdy, pracując z mniej lub bardziej trudnymi końmi. Kasa lądowała w naszej szufladzie. Mąż, matematyk z wykształcenia znający biegle dwa języki dorabiał na Stadionie Dziesieciolecia jako sprzedawca czapek 🙂, potem gaci, potem jako fizyczny pracownik w jakimś magazynie. Trwało to rok. Z kasą było krucho, wystarczało na opłaty (najważniejsze) i skromne żarcie. Znalazł pracę a znowu mogłam zająć się domem, synem i dość wygodnym życiem.
Dzisiaj pracujemy oboje, ja mam od 14 lat własną firmę i nadal mamy wspólne pieniądze.
I mamy duże zaufanie do siebie w finansowych kwestiach. Po 31 latach spędzonych razem bardzo bym się zdziwiła, gdyby mi chłop wyciął jakiś numer  😉

ps. Mam także świadomość, że gdybym trafiła na innego partnera moje życie nie wyglądałoby tak różowo. Dlatego rozumiem i te osoby, które mają potrzebę samodzielnego zarzadzania przynajmniej częścią własnych dochodów.
Życie bywa przewrotne a ludzie się zmieniają. Żony i mężowie też.
Zostać na finansowym lodzie bo mąż poznał atrakcyjniejszą "koleżankę" jest niefajnie bardzo.....a zdarza się.
Dlatego podsumuję ...dbajcie o własne interes i finansowe bezpieczeństwo dziewczyny.
Niech miłość wam z mózgu nie robi sieczki, bo w życiu układa się naprawdę róznie  💘
smarcik   dni są piękne i niczyje, kiedy jesteś włóczykijem.
09 kwietnia 2019 22:18
emptyline u mnie chyba podobnie jak u Ciebie - jest wydatek to się za niego płaci, nie zastanawia się czyje to pieniądze  😉

Z wyjątkiem chaty, jest moja, płacę ja.


A co do niepracujących kobiet - ja niestety znam to z drugiej strony. Nie osobiście, ale już kilka bliskich osób (mężczyzn) boryka się właśnie z takimi problemami okołorozwodowymi i koniecznością płacenia kobiecie, a tu nie było wielkich poświęceń by wychować rodzinę, ot po prostu postawa typu "w tym kraju nie ma pracy dla ludzi z moim wykształceniem". A teraz płać i płacz. Także medal ma zawsze dwie strony. (i niestety czasem braknie takiej prawdziwej szczerości czy rzeczywiście obu stronom układ odpowiada, czy tylko godzą się z braku laku).
[quote="szemrana"]To moje niepracowanie miało powód... mój syn jak poszedł do przedszkola ciągle chorował. Więcej byłam na zwolnieniach jak w pracy. Szefowie patrzyli krzywo i rzucali propozycję nie do odrzucenia czyli, że mam spieprzać z firmy za porozumieniem stron. Zwolnić nie mogli ale atmosfera była tak dupna, że odchodziłam. [/quote]
O. Właśnie.
ja się niepracującym kobietom nie dziwię. Tzn, pewnie, że punkt widzenia zależy od punktu siedzenia.... i różne są przypadki.... ale widząc po sobie - czasem zazdroszczę! Ze mnie żadna Hausfrau, więc średnio, ale momentami odniosłam wrażenie, że zaraz mi tylko to zostanie. 🤔 Po tym jak w firmie X miałam ochotę wyjść, trzasnąć drzwiami i powiedzieć "mam was w dupie", po tym jak kolejny raz rozmowa o awansie i podwyżce zakończyła się fiaskiem, po tym jak non stop musiałam udowadniać, że nie - nie jestem głupią, młodą siksą ledwo po liceum, po tym jak się słyszy "aha! na pewno śpi z szefem, niemożliwe, żeby dostała tą pracę bez "pleców".... Wyglądam bardzo młodo, nikt nie daje mi tyle lat, ile mam; podobno jestem atrakcyjna - a to czasem nie pomaga w pracowych kontaktach międzyludzkich... Jak to niedawno znajoma stwierdziła: "20 lat w korpo to ja już więcej nie chcę - chcę być na utrzymaniu męża. Jakiegokolwiek"....

szemrana Jednak są szczęśliwe małżeństwa... Fajnie się czyta :kwiatek:
szemrana, wszystko zależy jakiego masz człowieka u swojego boku. Znajomej mąż taki numer wyciął po... 40 latach małżeństwa.
Sankaritarina .. z tym szczęśliwym małżeństwem to nie przesadzaj 🙂
Szczęśliwym się jedynie bywa.
Oboje mamy podłe charakterki.
Mąż to były raptus i złośnik niepotrafiący rozładowywać emocji inaczej jak przez czepialstwo i sapanie.
Ja byłam upartą babą z łbem w chmurach, niepotrafiącą rozładować emocji inaczej, jak poprzez ryk w kącie (najlepiej, żeby nikt tego nie widział)
Oboje mieliśmy problemy z komunikacją między sobą.
Po 31 latach mąż wqr....y wraca do domu i potrafi mówić dlaczego jest zły. A jak mówi, to schodzi z niego ciśnienie.
Po 31 latach zamiast ryczeć po kątach wygarniam staremu dobtnie, że np. przegiął, że ..sobie nie życzę.
On zerojedynkowy matematyk co musi mieć wszystko poukładane ... zarówno gacie w szafie jak i plan na najbliższy tydzień..
Ja co prawda poukładana domowo ale poza tym w głowie wiatr i  improwizacja.
Bywało trudno, bywało ciężko. Bywało, że kazałam zabierać walizki i spadać.
Po latach niepracowania rozleniwiony chłop ani myślał włączyć się w domowe obowiązki mimo, że pracowałam więcej niż on.
Łagodnie nie pomagało więc dnia pewnego z wrzaskiem wyszłam z domu "że jak wrócę ma być posprzątane". No i było.

Ale są też cechy i wartości, które mamy wspólne.
Uczciwość wobec drugiej osoby.
Przekonanie, że "pewnych  rzeczy się nie robi". 
Że jak się kłócimy o źle postawiony kubek to awantura ma dotyczyć jedynie kubka.
W sprawie kubka potrafią i panienki w powietrzu latać   😵 ale te "panienki" nadal dotyczą tylko kubka.
Żadnego wyciągania syfu sprzed lat.... bo Ty kiedyś, bo Ty wtedy.....
Że nie wolno kopać i dowalać.
Że oboje lubimy w domu czystość i porządek i nikt po nikim skarpetek z podłogi nie zbiera.
Że nie wolno kłamać. Lepiej nic nie powiedzieć albo część prawdy.
Sporo tych wspólnych przekonań by się jeszcze znalazło.

Mawiamy oboje, że zdążyliśmy się zaprzyjaźnić zanim się znienawidziliśmy.
Lubimy się ale nie na tyle, żeby czas spędzać ze sobą 24 godziny na dobę.
Każde z nas ma własne pasje, własne zainteresowania i własnych znajomych związanych z tymi pasjami.
Wspieramy się jak coś pójdzie nie tak i chwalimy nawzajem jak coś się uda.
Ja nie pójdę z nim na tenisa, on umiera z nudów na działce.
Raz polazł ze mną fotografować i usłyszałam .....jezzzzuuuuu, nuuudaaa, nigdy więcej.  😀iabeł:

Ps. bera7 - sama znam takie pary dlatego pisałam...dbajcie dziewczyny o własną niezależność finansową. Jednak.
Co się przez życie napatrzyłam na wojujące związki to moje.
Chyba cały przekrój możliwości. Nie jestem już taka ślepa jak kiedyś.
Nie wierzę w powszechność miłości aż po grób.
Za dużo wkoło rozstań.
Za dużo wkoło przewrażliwionych i dziamiących  bab, hiperaktywnych seksualnie "na boku" facetów (chociaż tu i kobietom też można sporo zarzucić).
Łażę po tym świecie, patrzę i japę rozdziawiam że ludziom się chce ...jedno drugiemu przyp.........ć.
Mało tych sensownych związków wkoło. One się jedynie zdarzają czasami.
Kiedys sie strasznie buntowałam przeciw takiemu światu.
Dzisiaj jedynie się przyglądam




szemrana, super się Ciebie czyta, piękne podejście do tematu.
Ja wam powiem lepiej. Mój wujek miał swoją działalność przez 40 lat. Nie do końca wiem na czym polegała, generalnie posiadał stawy rybne i chyba wokół tego wszystko się kręciło. Żona pracowała jako jego księgowa. Pan wujek w wieku lat bodajże 60 czy 65 chciał przejść na emeryturę. Podczas załatwiania tego wszystkiego okazało się, że jego prywatna żona-księgowa od mniej więcej 20 czy 30 lat nie płaci mu składek emerytalnych. Gość, który całe życie ciężko pracował nagle się dowiaduje, że nie należy mu się emerytura. Baba jak się okazało miała problem z hazardem i duża część znajomych o tym wiedziała - próbowała od nich pożyczać pieniądze. Żona została kopnięta w d, stawy zostały zlicytowane, żeby wujek miał z czego żyć. To historia sprzed kilku lat, byłam wówczas nastolatką więc nie pamiętam wszelkich szczegółów, ale ta informacja szybko rozeszła się po całej rodzinie.

A wracając do tematu - dużo pewnie zależy od ludzi, od układu. Może z czasem rośnie zaufanie, człowiek może czuje się w związku bardziej pewnie i komfortowo. Jest w stanie dobrowolnie 'poddać' swoje terytorium. Pewnie też kwestia wysokości zarobków. Potrzeb. Zarobków partnera i zapatrywań na sposób dysponowania przez nas pieniędzmi (czyli, że np. mąż sknera i wytyka pewne rzeczy). Ważne, żeby się dogadać i żeby obie strony dobrze się z tym czuły.
Bardzo ciekawie się Was czyta dziewczyny, masa życiowych doświadczeń  :kwiatek:

Ja tak myślę o tej intercyzie,w każdym związku zawsze zarabiałam lepiej i też mam mega potrzebę niezależności finansowej,swobody wydawania własnych pieniędzy... Na chwilę obecną nie wyobrażam sobie wspólnego konta, ale może po prostu jeszcze mało wiem i mało przeżyłam 😉
Vanille..ta opisana przez Ciebie historia pokazuje........nosz urwał nać.....że nie wolno ufać nikomu.
Nawet żonie czy mężowi. A to powinna być osoba, której się ufa i która nie nawala.
Wiesz ? Ta nasza przejrzystość w sprawach finansów i wspólne konto jest pewnego rodzaju kontrolą.
Mimo, że żadne z nas nie kwestionuje wydatków drugiej strony (do konta sa dwie karty) to jednocześnie widzimy oboje ile mamy, ile wydaliśmy i na co.
A ja znam kobiety, którym mąż daje !!! pieniądze. I one tylko czyhają żeby wyciągnąć od niego więcej.
I wiesz co ? mam wrażenie, że wtedy taki facet czuje się dymany a ona...szczęśliwa, że znowu udało się jej wydoić z niego tę skrzętnie wydzielaną kasę. Spirala nieufności, kłamstewek się nakręca.
Ja tak nie chciałabym żyć. Jak każda baba miewam durne pomysły na wydatki i kiedy czuję, że ...zwyczajnie mogłabym przegiąć kupując osiemnastą parę spodni to z nich rezygnuję.
Jesteśmy teamem, paczką, przyjaciółmi a nie parą niezależnych bytów rozglądającą się jak tu wyhaczyć więcej albo jak tu dać jej mniej.
Wiecie dlaczego się rozwiodłam z pierwszym mężem ? Nie bił, nie pił, nie chodził na bok (okazało się, że chodził ale to wylazło po rozwodzie dopiero). Ja mu nie mogłam ufać !!!
Nigdy nie wiedziałam o której wróci bo deklaracja, że o osiemnastej okazywała się g....o warta. 
Łapałam go na kłamstewkach bezsensownie głupich. Nie rozumiałam po co kłamie w nieistotnych sprawach.
Człowiek który kłamie ...nie wierzy innym. Ileż ja razy miałam poczucie, że moje słowa są odbierane na opak, z podejrzliwością.
W kłótni pozwalał sobie na walenie w czułe miejsca.
Jak przeżyć życie z kimś, do kogo się nie ma zaufania.
Mój obecny mąż jest do bólu przewidywalny. Osiemnasta znaczy osiemnastą, o kłótni o kubek już pisałam.
I wiesz co ? ...gdybym nie przeżyła czterech lat z poprzednim chłopem to nie potrafiłabym tego docenić.
Bo przewidywalność mojego męża, to poczucie bezpieczeństwa.
Gdyby znalazł sobie babę, to by do mnie przyszedł i powiedział, że odchodzi. I prawdopodobnie zostawiłby mi wszystko czego się dorobiliśmy. Znam go .....jego charakter i poczucie przyzwoitości  nie pozwoliłoby mu walczyć o pół telewizora.
16 lat sprawdzałam czy jest wart tego, żeby zostać moim mężem.
Czasem mam go ochotę zabić, czasem mnie wkurza ale .....w tych najważniejszych sprawach mogę na niego liczyć.
Czasem to on ma mnie ochotę zabić, czasem na mnie się wkurza .............
Nie jesteśmy ideałami.

Kolebka.. nie rób niczego wbrew sobie. Ufaj sobie. Patrz. Obserwuj. Trzeba lat.

Ps. Znowu mam poczucie, że się mądrzę i mędzę. Chciałam tylko opisać własne doświadczenia.
szemrana, ja się z Tobą zgadzam. Też widzę te ukrywanie pieniędzy wśród par nawet z długim stażem. Każdy sobie, nie wiedzą ile kto ma kasy, żona się cieszy ze udało jej się ukryć jakieś oszczędności przed mężem. Ja tak nie chce, wspólna kasa też pozwala sprawdzić, "przypilnowac" i po prostu poznać swojego partnera. Jakby był niezbyt godny zaufania pod tym względem to bym pewnie też wolała oddzielne konta.
Cricetidae
świat i ludzie wokoło są tak drapieżni, tak nieprzewidywalni, tak podli...... i wystarczy.
Mam się jeszcze tłuc z człowiekiem z którym idę przez życie ????
Kombinować, kłamać, podpuszczać, bać się. 
Naprawdę wolałabym być sama jeśli tak miałoby to wyglądać.
desire   Druhu nieoceniony...
10 kwietnia 2019 23:14
hm.. temat wspólna kasa. 🤣
mi mąż praktycznie całą wypłate przelewa. 🤣   😂
hm.. temat wspólna kasa. 🤣
mi mąż praktycznie całą wypłate przelewa. 🤣   😂


A to zobowiązuje prawdaaaa ????  😀
szemrana, nie mądrzysz się, bardzo fajnie piszesz. Ta sytuacja w mojej rodzinie była długo na językach. To taki dość zamożny sektor mojej rodziny, może nie finansowo, a bardziej jeśli chodzi o posiadanie - stawy, ziemie, kiedyś stajnie z końmi, owczarnie i inne tego typu. Po prostu łebscy ludzie i bardzo pracowici. Niestety wujkowi trafiła się taka małżonka. Wszyscy byliśmy w szoku, że tak się w ogóle dało kogoś oszukiwać latami... no ale wujek całymi dniami ciężko pracował, w ogóle nie interesował się kwestiami urzędowymi. No i go spotkało.
Jak dla mnie wszystko naprawdę zależy. Od wielu rzeczy. Można mieć wspólne konto i mieć kwas finansowy w związku i zerowe zaufanie, a można mieć odrębne konta i mieć luz i pełną sielankę. Wszystko zależy m.in. od tego, w jakiej atmosferze to wszystko się odbywa. Jakie są oczekiwania partnerów. Kto jest wrażliwy na jakim punkcie, dla kogo co jest ważne, komu co przeszkadza, co kogo obraża i uraża. Ile par tyle podejść. Jedno rozwiązanie może być idealne dla jednych, a nieakceptowalne dla innych.
Znam wiele par, które ukrywa przed sobą jakieś zaskórniaki. Zwłaszcza strona 'bierna', tzn ta, która tylko wrzuca kasę do wspólnego wora, a partner kasą zarządza. I szczerze? Nie widzę w tym nic złego. Dla mnie to właśnie taki drobny przejaw potrzeby niezależności, czegoś 'swojego'. Mówię oczywiście o kwotach wydawanych na bieżąco na jakieś ponadprogramowe pierdoły.
Mam również znajome, których mężowie są strasznymi sknerusami. Widzą każdą nową rzecz u swojej żony i nie krygują się żeby to skomentować, zwłaszcza przy okazji jakiejś kłótni. Nie są to wydatki popychające rodzinę w ruinę, raczej drobne przyjemnostki. Właśnie na takie przyjemnostki i moje fanaberie ja bym chciała mieć osobną kasę. Nie musi to być pół pensji, ale miałabym potrzebę mieć coś swojego i nawet jeśli informowałabym swojego partnera o każdym zakupie (nawet jeśli byłby to setny czaprak) to jednak chciałabym żeby to była moja decyzja, czy o tym powiem, czy nie. Nie lubie poczucia, że ktoś wie o mnie wszystko, zna każdy krok i wie na co wydałam każde 2zł. To u mnie psychiczny dyskomfort. Jak wspomniałam mam dość dużą potrzebę przestrzeni, myślę, że sporo większą niż przeciętny człowiek. Drobne rzeczy i gesty, dla większości kobiet miłe, dla mnie noszą znamiona uwiązania do kogoś, albo kogoś do mnie. Nawet jeśli w głowie staram się powtarzać, że to przecież normalne, naturalne i miłe. Ale mogę sobie powtarzać, a moja natura każe mi i tak zwiewać gdzie pieprz rośnie

zembria   Nowe forum, nowy avatar.
11 kwietnia 2019 07:18
My, jak już pisałam, intercyzy nie mamy, ale konta mamy osobne. Któraś z was wspomniała kilka postów wyżej, że są pary które nawet nie wiedzą ile współmałżonek zarabia... no ja nie mam pojęcia ile mąż zarabia i szczerze mówiąc nie obchodzi mnie to. Wiem że prawdopodobnie kilkukrotnie tyle co ja 😉 Dopóki żyje nam się dobrze, stać nas na swobodne życie, wyjazdy i jakieś zachcianki to guzik mnie obchodzi ile ma na swoim koncie. Ja swoją wypłatę pakuję w nasze zwierzęta i siebie, on utrzymuje dom i załatwia wszystkie "większe" wydatki. Jeśli mam sytuację, że coś mi lub zwierzakom potrzeba, a mi się kasa na bieżące sprawy skończyła, to mówię "T. zapłać bo ja już nie mam" i nie ma kwasu jakiegoś i wyliczania. Mamy w takim niepisanym zwyczaju konsultowanie ze sobą większych wydatków jak siodło czy kino domowe, ale nie odczuwamy potrzeby kontrolowania swoich wydatków.
Widzisz, a moja koleżanka, która dopiero teraz będzie wychodzić za mąż ma już wspólne konto ze swoim facetem chyba od roku. I dobrze im z tym chyba. Koleżanka mówiła, że zaczęła bardziej kontrolować własne wydatki. Przestała kupować np. kawkę i bułkę w drodze do pracy, jak widziała, że jej partner tego nie robi. I to jest jak dla mnie plus, bo ja swego czasu też podliczyłam ile wydawałam na takie kawki i przekąski i lepiej wziąć coś z domu. A kasę wydać na coś lepszego. Wszystko ma swoją dobrą stronę.
Jak dla mnie nie ma złych lub dobrych układów per se. Zły układ to taki, w którym ktoś czuje się źle. Wtedy należałoby coś zmienić. W innym wypadku nawet najbardziej abstrakcyjne i dla nas niewyobrażalne układy są dobre, jeśli obie strony się na nie zgadzają i dobrze im z tym.
JARA   Dumny posiadacz Nietzschego
11 kwietnia 2019 07:30
Jak patrzę na pary dookoła mnie to chyba tylko moi rodzice mają... tfu mieli, od kilku lat mają osobne konta 😉
Cała reszta, każdy ma swój rachunek bankowy. Ja tego nie neguje, zapewne sama bym stała za tym, żeby każdy miał swoje, nie jest to nic złego i nie uważam, że jeśli ktoś nie chce mieć wspólnego rachunku to na pewno coś ukrywa. 😉
zembria   Nowe forum, nowy avatar.
11 kwietnia 2019 07:43
Jak dla mnie nie ma złych lub dobrych układów per se. Zły układ to taki, w którym ktoś czuje się źle. Wtedy należałoby coś zmienić. W innym wypadku nawet najbardziej abstrakcyjne i dla nas niewyobrażalne układy są dobre, jeśli obie strony się na nie zgadzają i dobrze im z tym.
Bardzo dobrze powiedziane 🙂
smarcik   dni są piękne i niczyje, kiedy jesteś włóczykijem.
11 kwietnia 2019 07:52
zembria dla mnie brzmi jak układ idealny 🙂 zwłaszcza, że ja np nie lubię trwonić pieniędzy na bezsensowne wydatki, a druga strona wprost przeciwnie. Ja na pewno wydaje więcej na kwestie związane ze sportem, ale dla mnie jest to bardziej uzasadnione niż np jadanie na mieście co drugi dzień. A druga strona np tak lubi. Niech sobie lubi, ale nie chciałabym patrzeć jak takie wydatki uszczuplają wspólne konto 🙂

Poza tym ja zdecydowanie zarabiam gorzej, więc nie lubię też rozmawiać o finansach, bo informacje, że druga strona znowu dostała podwyżkę sprawiają, że zwyczajnie mi smutno (tzn jasne, cieszę się, że będzie więcej kasy w domu i że został doceniony, ale po prostu zaczynam zastanawiać się co ja robię nie tak, że zawsze jestem odprawiana w kwitkiem i zarabiam jakieś grosze).

Także zgadzam się również z vanille - ile związków tyle modeli zarządzania budżetem  :kwiatek:
Mam pytanie do dziewczyn, które zarabiają więcej niż partnerzy - czy wasi mężowie/faceci mają z tym problem?
smarcik   dni są piękne i niczyje, kiedy jesteś włóczykijem.
11 kwietnia 2019 08:25
Mój nie miał, jak zarabiałam więcej. Ale to było bardzo krótko  😂 ale mówi, że dużo jego kolegów ma, i to duży.
Aby odpisać w tym wątku, Zaloguj się