Kim jestem i co robię...

Też coś napisze, co mi w sumie szkodzi.

Karouu, rocznik 1998.
W sumie sama nie wiem, od czego mam zacząć. Urodziłam się jako najmłodsza z 4 rodzeństwa, między mną a  najstarszym bratem jest 15 wiosen różnicy. Dużo, mało, to już zostawię do waszej oceny. Liczę sobie tylko 15 lat, moje życie nie należy do tych specjalnie wesołych i kolorowych. Kiedyś miałam zdjęcie, jak miałam ok. 4 lat i jechałam na kucyku. Od zawsze darzyłam sympatią te zwierzęta, duże, z pięknymi, ogromnymi oczami. Poszłam do 1wszej klasy szkoły podstawowej. Ogólnie tamte czasy wspominam dość miło, oprócz tego, że moje oceny były stanowczo niskie. Pierwsza wielka miłość, ba, nawet dwie. Po skończeniu podstawówki poszłam do gimnazjum. Od zawsze byłam porównywana do rodzeństwa. Gimnazjum jak to gimnazjum-zaczęłam dorastać i moje poglądy na pewne sprawy zaczęły się drastycznie zmieniać. Przestałam wierzyć w Boga, zaczęłam kłócić się z rodzicami, nawet o te błahe powody. W 1wszej klasie gimnazjum poznałam K., chłopaka, który wychowuje się w rodzinie zastępczej, jego ojciec nie żyje a mama pije. Od początku wiedziałam, że dotarcie do niego będzie trudną sprawą. Na początku był chamski, oschły, traktował mnie na dystans. Później, kiedy moja mama zaczęła przekraczać pewne granice, dużo z nim rozmawiałam i miałam w nim wsparcie. Jednak mocno się pokłóciliśmy i nasze relacje nie powróciły do normy.
Teraz wcale nie jest lepiej. Dużo ludzi wykorzystywało moją naiwność, przez co teraz jestem na początku znajomości ostrożna, czasem oschła i wredna. Jednak wiem, że jeśli znajdzie się osoba, która mnie zrozumie i wytrzyma zmienne humorki, daję całą siebie. Taką prawdziwą mnie, która potrafi kochać, przywiązywać się, jest czuła i opiekuńcza.
Jestem osobą, która woli być przytulona niż sztucznie pocieszana, mieć pewność co do uczuć drugiej osoby wobec mnie, lubię być chwalona, daje mi to niesamowitego kopa do dalszej pracy nad sobą. Obecnie mam 4 zaufanych przyjaciół, na których mogę polegać, wiem, że mogę do nich zadzwonić o 3 w nocy i powiedzieć, że nie mogę spać. Kocham ich za to, jedna z nich wyprowadzała mnie z przeróżnych dołów i załamań. Kocham ich jak rodzinę.
Plany na przyszłość? Skończyć gimnazjum, pójść do dobrego liceum na profil bio-chem lub ogólny, w międzyczasie trenować i zajść gdzieś wysoko w skokach. Kupić swojego konia, znaleźć drugą połówkę. Kiedyś chciałabym założyć hodowlę koni lub startować na poziomie ogólnopolskim czy też wyższym. Wiem, że to zajmie dużo pracy i nie raz będę żałowała, ale tego chcę.  Chcę choć raz być w czymś dobra i mieć z tego nieziemską satysfakcję.

edit;dopisek
A.   master of sarcasm :]
27 lipca 2013 11:04
Pora chyba na mnie, dziś się zrobiłam o kolejny rok starsza, więc mnie jakieś refleksje naszły na podsumowanie... Ale będzie bardziej końsko  😉.

Urodziłam się jeszcze w latach 70-tych, zaczęłam jeździć regularnie mając 6-7 lat, w LKS-ie pod Warszawą (z której pochodzę). LKS - Ludowy Klub Sportowy, taki wytworek komunistyczny 😉 Konie wogóle były moją miłością od kiedy pamiętam, chyba dalekie wschodnie (litewskie) korzenie się odezwały - miałam to szczęście że moja mama jeździła, skoki u Kowalczyka i woltyżerkę u Babireckiego, była odważna więc nie trzęsła się nad swoją pierworodną - pierwsze zdjęcie na koniu mam z Zakopanego lub Gubałówki, w wieku 2 latek, na klaczy zaprzęgniętej do sań.
Pierwszym prawidziwym moim nauczycielem byl major Ludwik Ferenstein (ojciec Krzysztofa, a dziadek Karoliny), stary ułan. Jeździłam trochę skoki po czym rzuciłam wszystko dla wyścigów. Na Służewcu spędziłam 18 pięknych lat, najpierw jako amatorka a później ciężko harując na pełen etat 🙂.
Następnie była emigracja do UK, gdzie 3 lata temu wzięłam z wyścigami całkowity rozwód kiedy już mi się ulało, pracując jako menadżer stadniny w Newmarket. Wyścigi z wielkiej miłości zrobiły się be. Obecnie hoduję konie cygańskie i kozy, zaczynam remont niedawno kupionego siedliska na Podlasiu i pomału wracam do kraju. Historię opisuję na blogu: http://moje-podlasie.blogspot.com

Prywatnie rozwiedziona, w związku, z 15 letnią córką 🙂. Wyznania prawosławnego.

No i jestem fighterem. Zawsze dochodzę do tego czego chcę, lecz nigdy kosztem innych osób.
o, czekałam i na Twoją historię A. 🙂 jakoś tak się z Tobą integruję, bo obie o agro myślimy.
no i ciekawią mnie te konie cygańskie. tylko to chyba nieodpowiedni wątek.

no i wszystkiego najlepszego  :kwiatek:
JARA   Dumny posiadacz Nietzschego
27 lipca 2013 15:27
kasiulkaa25, a rodzina zastępcza, myślę, że to też super sprawa, którąpowinna ś opisać
A.   master of sarcasm :]
27 lipca 2013 18:47
tomia  dziękuję  :kwiatek:  Złap mnie na facebooku jeśli też tam jesteś, mój profil jest na blogu na dole 😉
A. poszła "pw"  🙂
Alabamka - gdyby kiedyś życie napisało mi w scenariuszu przeprowadzkę do Skandynawii, na pewno wyślę zaproszenie 😉
Chciałam przypomnieć o wątku bo miło mi się czytało a tu taka wiadomość... bardzo mi miło, dziękuję  :kwiatek:
Wyszło mi na to,że jestem najstarsza na tym forum. Niestety-tylko wiekiem,na pewno nie końskim doswiadczeniem. Dziewczyny - gdybym ja była tak mądra w wieku 16-tu lat,jak Wy.......czytam i jestem pełna podziwu dla Was,jak mądrze i dojrzale potraficie pisać o swoim życiu/a także je przeżywać/ 👍 Dlaczego ja byłam taka naiwna,taka głupia.Wczoraj oglądałam film-ZNÓW mam 17 lat-dlaczego jest to nierealne?
Urodziłam sie w latach 60-tych 😡zycie wtedy było łatwiejsze niż teraz /tzn.dla mnie/-tata wysoko postawiony,jakieś tam przywileje,które skonczyły się wraz z Jego śmiercią. Instruktor jazdy,który coś tam byl winien Tacie...co oznaczało-ona jest córką Tego-niech więc robi,co chce na koniu.Rezultat - brak jakichkolwiek umiejętności jeżdzieckich,co pozostalo do dziś,bo nie potrafię wyzbyć się dawnych,złych nawyków.
Liceum-wieczne wagary,bo konie czekają,aby zatuszować wagary poznałam chłopaka,którego matka była asystentką dentysty i mogła załatwić zwolnienie - skutek- zakochałam sie w Nim,ciąża i niechciany związek małżeński /wtedy,dla ratowania reputacji rodziny właściwie zostałałam zmuszona do ślubu przez mamę/-do dziś tego żałuję chociaż mam z tego związku dwóch wspaniałych synów. Oczywiscie rozwód i dalsze,trochę lepsze życie sama. Po drodze dwa inne, lepsze lub gorsze związki.Wyjazd do Włoch-tam poznałam wartosciowego człowieka/teraz jest moim mężem/.
Mój młodszy syn zachorował,był kilka miesięcy w śpiączce.Lekarze zaproponowali-odłączyć aparaturę podtrzymującą życie,zostanie rośliną,nie ma sensu aby żył.Uparłam się-powiedziałam NIE.Było to 10 lat temu.Syn żyje,cały czas się rehabilituje,jeżdzi konno/w szerokim tego słowa znaczeniu/,zdał maturę we Włoszech,chce iść na studia,na filologię włoską.Nie jest nam lekko w tej walce ale...nie poddamy się.Jego marzeniem było mieć swojego konia-ma ich 6.Czasami żałuję,że jest ich tyle,w końcu to ja przy nich chodzę i o nie dbam.I znów zimny kubeł na głowę-okazało sie,że  na jakiś czas/biurokracja/musimy wrócic do Włoch.A konie tu zostaną pod opieka mojego męża,który się stara ale...nie za bardzo zna,rozumie konie...i znów strach o nie..
muszę sprzedać najlepszą klacz,szkoda aby się u nas marnowała.Kupiłam ją pod wpływem osoby,która obiecywała,że zrobi z niej championa...osoba zakochała się i...wyjechała zostawiając mnie ze świetnym koniem,z którym nie wiem,co mam zrobić.To się brzydko nazywa-miękkie serce,twarda dupa. Konia muszę sprzedać.
Dlaczego u mnie  szklanka zawsze musi być w połowie pusta,a nie w połowie pełna???
Dlatego tak fajnie się Was czyta dziewczyny-pełne entuzjazmu,planów na przyszłość i pozytywnie nastawione do życia.Trzymajcie tak dalej.Jestem osobą,która nie potrafi mówić o sobie,pierwszy raz przelałam na papier swoje uczucia,swój pesymizm i to do osób,których nie znam,które nie osądzą mnie subiektywnie.Mam jeden plus - nie pozwoliłam zabic mojego syna. To jest mój największy ,zyciowy sukces.
P.S.
Alabamka 👍,Tania,Julie-jestem Waszą fanką
Przepraszam za żale  starej baby ale...mi ulżyło/dzięki/
Bea1, zmartwię cię 😉, nie ty jedna tutaj na tyn forum urodziłaś się w latach 60-tych. Ja podziwiam osoby piszące tutaj o swoim życiu, ja jakoś nie potrafię.  Czytam naprawdę ciekawe, a zarazem niekiedy tragiczne historie waszego życia. Może kiedyś zdobędę się na odwagę i sama coś o sobie napiszę. 
Watrusia-skoro ja się odważyłam,Ty też dasz radę,trzymam kciuki
Bea1, dziękuję i też trzymam kciuki za ciebie :kwiatek:. Chciałabym być młodsza o tak 30 lat i zaczynać wszystko od nowa, ale to niestety nie realne.  
Masz rację [bWatrusia][/b],to jest nierealne ale....cieszmy się z tego,co mamy.Życie toczy się dalej...nigdy nie wiadomo,co nas jeszcze czeka.Dalej może być tylko lepiej 😀
Halo-chyba nie uraziły Cię te zapałki? 😉
Bea1, skąd, masz pełne prawo :-) (a piwo nie może być ?):-)
Witam.
To i ja skromnie poproszę o dopisanie mnie do urodzonych w latach 60.
O sobie mówić nie lubię za wiele razy obróciło się to przeciwko mnie. Powiem tylko tyle że na stare lata zaczęłam spełniać marzenia i mam własne konie. Po za tym czasami zachowuję się jak dziecko co wciąż wypominają mi moi dorośli synowie.
Pozdrawiam Wszystkich.
halo-piwo jest o wiele lepsze od zapałek 🤣szkoda,że mieszkamy daleko od siebie-chętnie wypiłabym kufelek z Tobą :piwo:
A., mamy trochę "wspólnych" wspomnień. Ja też urodziłam się w latach 70-tych, też zaczęam jeździć w tym samym wieku, w LKS-ie i moim pierwszym prawdziwym nauczycielem był mjr Ludwik Ferenstein🙂 Może się znałyśmy? W tym klubie był pałacyk- do którego biegało się na ping-ponga z całą "zgrają" małolatów i do "Piekiełka" . Czasem nawet można było pograć na pianinie...
Bea1, A ja jestem Twoją fanką! 🙂 Zwłaszcza po tym wszystkim co napisałaś. Bardzo mnie to wzruszyło. Kiedyś bym nie zwróciła na to szczególnej uwagi, a teraz, gdy zostałam starą młodą matką patrzę na to zupełnie inaczej.
Bea1, no, jak jeździsz przez Warszawę to daleko 🙂. Pojedź kiedyś przez Płock 🙂

Ciekawa jestem Nestora - szczypior czy "poważny ludź".
Wiesz-ciężko powiedzieć,czasami zachowuje się,jak gówniarz a czasami,jak mój ojciec.Stracił dzieciństwo mając 13 lat /zatrzymanie akcji serca i oddychania,kilka miesięcy w śpiączce,po przebudzeniu,oprócz niepełnosprawności fizycznej okazało się,że stracił wzrok/-musiał dorosnąć nie miał wyjścia.Przed chorobą zwykły,zdrowy łobuziak bez parcia na naukę. Teraz tytan pracy-uparł się,że skończy liceum chodząc normalnie do szkoły,uczył się po kilkanaście godz.dziennie - wszystko tylko słuchając,na pamięć,w obcym języku....zdał mature z wynikiem dobrym 🏇. W planach-filologia włoska,w dodatku chce zamieszkać w akademiku aby oderwać sie od starych....poradzić sobie samemu. Stracił kilka lat,gdy leżał na klinice,w lutym będzie miał 26 lat ale podejrzewam,że dopnie swego 🤣. Wygląda na to,że jednak jest "poważnym ludziem" 😉
Julie 🤣
JARA   Dumny posiadacz Nietzschego
17 grudnia 2013 08:27
Bea1, wow! Podziwiam! 🙂 I do tego jeździ konno?
Bea1, myślę, że dopnie. Znam osobę niewidomą od najmłodszych lat. Usunięto mu gałki oczne z powodu choroby. Dziś pewnie byłby leczony.
Koncertuje, nagrywa płyty. Żegluje. Na jednym z rejsów spadł nieszczęśliwie, łamiąc sobie ten krąg szyjny, na ktorym trzyma się głowa. Przeżył z całą pewnością tylko dlatego, że wypadek nie miał miejsca w Polsce. PO urazie ma słabe czucie w palcach i inne dolegliwości.
Jest współorganizatorem słynnych rejsów dla osób niewidomych "Zobaczyć morze" i w ogóle robi dużo fajnych rzeczy 😉
No wiesz Jarajazda,w sensie stęp i trochę klusa,ja i mój mąż zawsze jesteśmy jako asekuracja. Na maneżu jednak sam sobie radzi.W terenie prowadzę konia w ręku. Edyta,On ma ten problem,że nie dość,że niewidomy,to jeszcze na wózku. Chciałabym poznać tego Twojego znajomego. Musi być ekstra gość.
.
🤣 🏇 Jeśli to już 🚫,to najmocniej przepraszam
Wow! Jestem pod wielkim wrażeniem Waszych historii! Ogromny szacunek, bo przeżywacie życie, a nie egzystujecie. Życzę Wam duuuuużo powodzenia!  :kwiatek:
To i może ja coś naskrobię, czytałam "cichaczem" wątek prawie od powstania ale jakoś nie miałam odwagi napisać.

Mam na imię Sonia i mam 15 lat (uf, jakiś początek już jest więc powinno być już łatwiej).
Z dzieciństwa pamiętam powtarzające się schematy - prawie codzienne kłótnie rodziców, które wszczynał mój tata, obelgi i ciosy wymierzone w mamę albo w nas - siostrę lub mnie, uciekanie z mamą i siostrą do jej rodziców, a za dnia udawanie że wszystko jest w porządku, że On się kiedyś zmieni, że wszystko będzie normalnie.. Aż (w wielkim skrócie) doszło do rozwodu i wszystko się skończyło.
Kilka miesięcy później poszłam do 1 klasy podstawowej. Już nie jako wystraszona malutka dziewczynka, siedząca w kącie i wzdrygająca się na każde ostrzej wypowiedziane słowo, ale jako uśmiechnięty brzdąc z dwoma kucykami na głowie - jest to chyba głównie zasługa dziadka i babci, którzy stawali na głowie byle tylko było normalnie. Od tamtego czasu mogłam skupić się na nauce czy zabawie z rówieśnikami i tylko czasami, kiedy przypominałam sobie różne sceny pytałam z przestrachem mamę "czy On kiedyś wróci?".
Z każdym mijającym rokiem czułam się pewniej w swoim domu, nie bałam się przekroczyć nawet progu . Od jego odejścia było nam naprawdę dużo lepiej niż z nim, chociaż zbyt kolorowo też nigdy nie było. Pamiętam jak mama chwytała się każdej pracy, żeby chociaż wpadło te kilka złoty aż znalazła stałą pracę na pełny etat, pamiętam jedzenie suchego chleba czy chleba z serkiem topionym lub pomidorem, pamiętam szepty i wzrok kierowany w naszą stronę "bo idzie córka tej, którą ten R. bił".
Aż nagle "kochającemu" tatusiowi przypomniało się, że ma córkę. A nawet dwie i zaczął nas odwiedzać. Najpierw w weekendy, zawsze z wielkimi torbami słodyczy i zabawek, którymi próbował nas przekupić (co mu się nie udało) później raz w miesiącu, znowu coraz rzadziej aż kontakt się całkowicie urwał.

Teraz jestem w 3 klasie gimnazjum, "tatusia" nie widziałam od (ok.) 7-8 lat i (chyba) wbrew pozorom, w ogóle nie zauważyłam tej straty. Staram się robić wszystko jak najlepiej potrafię, chociaż wiem, że mam trudny charakter i ciężko ze mną wytrzymać, szczególnie jak mam dzień na "nie" i bombarduje wszystkich swoimi docinkami/uwagami. Staram się mieć jak najlepsze oceny, staram się udzielać jak najwięcej w szkole, staram się - tylko po części - spełnić marzenia mojej rodziny śpiewając i malując (mama chciała kiedyś śpiewać na weselach, a dziadek zawsze chciał zostać artystą, ale w dużej mierze są to też moje marzenia - to że często mi się nie chce to już chyba osobny temat), staram się odciążyć trochę i mamę, i dziadków bo wiem jak nie raz jest im ciężko. Oczywiście staram się też w tym wszystkim nie zatracić siebie 🙂

Jeśli chodzi o moje "prywatne" życie (jeśli nastolatka może takie mieć) jest ono nudne. Powtarzam tylko pewne schematy - siedzę w domu, uczę się, odrabiam zadania, nałogowo czytam książki, wychodzę z psem na spacer/spacery, raz w tygodniu mam zajęcia plastyczne i muzyczne, no i jadę na jazdę do pobliskiej szkółki (chyba że coś mi lub instruktorce wypadnie). Prawdziwych przyjaciół nie mam, mimo, że w szkole z wszystkimi staram się żyć w dobrych stosunkach, a kilka nawet próbowało się bliżej ze mną zaprzyjaźnić. Gdzieś tam w środku chyba nie do końca ufam ludziom, więc co za tym idzie bardzo rzadko wychodzę z domu ze znajomymi i.. nie chcę tego na razie zmieniać. Podobno jestem strasznie wygadana, często wredna dla ludzi (wyznaję zasadę, że jeśli ktoś jest dla mnie wredny nie muszę być miła), jestem wybuchowa, prawie cały czas się śmieję i mam zwariowane pomysły, które nie zawsze kończą się dobrze. Trochę maluję, śpiewam (podobno całkiem nieźle), mam bzika na punkcie zwierząt - mam z dziadkiem psa, kota, 2 króliki miniaturki i kilka "pasztetów na czterech łapach", 2 kanarki.. Oczywiście każdemu zwierzowi staramy się poświęcać jak najwięcej czasu i uwagi, dzielimy się obowiązkami i staramy sobie nie wchodzić pod nogi. Moim jedynym problemem jest napisanie końcowego testu gimnazjalnego jak najlepiej i zdecydowanie do jakiej szkoły pójść dalej - chciałabym zostać animatorem kultury, ale muszę skończyć studia pedagogiczne z kierunkiem, którego nazwy zapomniałam (  😡 ) ale niestety nie wiem co teraz, więc chodzę sobie do szkoły na doradztwo zawodowe i łudzę się, że dowiem się czegoś nowego co chociaż trochę wskaże mi właściwą szkołę.

glanek, wspaniałe zdjęcie!

Bea1, nie potrafię znaleźć odpowiednich słów, chyba powinnam się wobec tego nie odzywać, ale... niech będzie, że nie mogę wyrazić ogromu podziwu i szacunku do Ciebie i Twojego syna WOJOWNIKA 🙂
Bea1, jestem pełna podziwu :kwiatek:
Matuzaalem dobrze że twoja mama podjęła decyzję o rozwodzie,  dużo kobiet woli cierpieć, bo boją się że same sobie nie poradzą, a najbardziej wtedy cierpią dzieci. Życzę ci żeby spełniły się twoje marzenia, przynajmniej te realne.
JARA   Dumny posiadacz Nietzschego
18 grudnia 2013 07:13
Bea1, WOW! Wielki szacun, podziwiam Cię i Twojego dziaka 🙂😉
Aby odpisać w tym wątku, Zaloguj się